Na początku to witam Was! :D Na pewno zauważyliście szablon, prawda? :3 Jeżeli nie, to trudno. Ale jest przepiękny, prawda? :3 Do tej pory się nim jaram i jaram! :3 No i co tu więcej mówić? Zapraszam do czytania! :D Oczywiście, co najważniejsze - zbetowała Acrimonia Hunt. ♥
Czasami ma się wrażenie, że coś kazało ci się zjawić tutaj i teraz, nie kiedy indziej, prawda? Amanda również tak miała. Gdy się obudziła w środku nocy, o dziwo, nie bała się. Tym razem nie miała snu. I na całe szczęście. Czuła szybkie bicie swojego serca. Czuła się tak silna, wszechmogąca, jakby mogła zmielić w proch Hogwart, a nawet i cały magiczny świat zaledwie jednym zaklęciem. Czuła, jak napływają najgorsze, mroczne myśli. Nie zamierzała tego jednak zatrzymywać – po prostu chciała tylko i wyłącznie odczuwać.
Tajemniczy głos
mówił, aby podeszła do lustra. Starała się odgonić ostatnie wspomnienia
związane z tą gładką taflą. Obawiała się, że nagle cała siła i odwaga ją
opuszczą, a to była ostatnia rzecz, na jaką miała ochotę. Spojrzała na swoje
odbicie z uwagą. Zauważyła, że różni się od ostatniego razu – jej oczy
błyszczały w nieznany dotąd sposób, usta rozciągały się w pewnym siebie
uśmiechu, a twarz wyglądała zdrowo i świeżo. Zdziwiła ją ta zmiana, ale wciąż
tam patrzyła, czekając cierpliwie. W końcu ujrzała tę kobietę – ona jednak
teraz nie wydawała się przerażająca.
Może noc jakoś na nią wpływała?, pomyślała, lustrując ją uważnie wzrokiem.
— Amando, nie jestem tu bez powodu. Musisz wiedzieć
parę rzeczy, zanim nastanie całkowity świt — powiedziała, a ona westchnęła
cicho. Miała teraz ochotę zadać jej wiele pytań.
— Najpierw
powiedz mi, jak masz na imię? — spytała, czekając na odpowiedź. Nie opuszczało
ją wrażenie, że to, co czuła jest wywołane przez nią. Odgarnęła włosy z czoła,
zastanawiając się czy na pewno dobrze robi. Nie jest pewna tego, co ma teraz
zrobić. Nie powinna jej ufać, jednak miała coś w sobie, co powodowało, że
najchętniej weszłaby do zwierciadła.
— Nie mogę Ci
powiedzieć. Przynajmniej nie tutaj. Moje imię jest naznaczone klątwą. Głupi
Merlin! Czy on sądził, że m n i e
to zatrzyma?! Jeżeli tak, to się
pomylił! Ale mogę ci pokazać kilka rzeczy, jeśli chcesz — wyszeptała,
wyciągając dłoń.
Przecież to jest lustro! Co ono niby może?! Jednak szybko przyłożyła dłoń do niego. Pod opuszkami palców wyraźnie
zmieniało się w jakieś wodne przejście. Złoty blask emanował z drugiej strony,
no i oczywiście uśmiech tej niezwykłej dziewczyny. Skinęła głową i weszła tam,
nie czując nic. Jednak w tym świecie wszystko wyglądało inaczej. Znajdowały się
w wypalonym lesie, dalej było widać piękny, marmurowy zamek z ogromnym murem i
masą strażników. Znowu czuła, że zna to miejsce. Co z tego, że były
wyszczerbienia czy jedna z wież
zamkowych się zawaliła? Mimo tego wszystkiego nic nie traciło ze swojej urody.
— Camelot. Tu kiedyś był mój dom. Później wszystko się
skończyło, jednak muszę ci powiedzieć o wszystkim. Świat magiczny o mnie
zapomniał, ale ja zamierzam im o sobie przypomnieć. I dopóki mamy okazję, nazywam się Morgana Le Fay! — krzyknęła, a
wraz z tym krzykiem cała jej magiczna, mroczna moc rozeszła się, niszcząc
ostatnie bariery jakichkolwiek ograniczeń.
*
Severus Snape
chodził po zamku, patrolując korytarze, gdy nagle wszystkie portrety zaczęły
diabelnie wrzeszczeć. Nawet ten paskudny Irytek się już nie śmiał. Duchy
zaczęły być zupełnie niewidoczne, błyskać się raz przejrzystością, raz skórą a
potem… wracały do żywych. Na Merlina! Co tu się, do cholery, dzieje?!, pomyślał ze zdenerwowaniem, gdy Krwawy Baron
znów wrócił do świata martwych. I tak się działo przez najbliższą
godzinę, a on sam poczuł znów tę rządzę mordu, tak silną, jak za czasów
Czarnego Pana.
*
Albus
Dumbledore był człowiekiem spokoju. Zawsze wiedział o wszystkim oraz
wszystkich. Jednak czasem trzeba i taką osobę zaskoczyć. Gdy usłyszał
podniecone szepty portretów, które zmieniały się w duchy, a potem w ludzi i na
odwrót, to go z pewnością zaskoczyło. Jednakże, to nie była jedyna atrakcja tej
nocy. Portret Merlina stał się nagle
całkowicie czerwony, aż w końcu szkło i ramy obrazu pękły, rozlewając coś
czerwonego po całej podłodze.
— Z tego nie
wyniknie nic dobrego — powiedział staruszek, próbując uprzątnąć bałagan, jednak
płyn ułożył się w znak, który omal nie
spowodował mu zawału serca. Bo przecież znak Morgany nie przyniósł nikomu
wcześniej nic dobrego.
*
— Jesteś TĄ Morganą? — spytała, klnąc w duchu. Co
ze mnie za wiedźma, skoro nawet nie pomyślałam o róż… Nie, jest okej, mam ją.
Jednak przezorność popłaca…
Wyciągnęła ją ostrożnie, trzymając w gotowości. Jeżeli
historie, które czytała w dziale Ksiąg Zakazanych były prawdziwe, to akurat różdżka
ani trochę jej nie pomoże, jednakże warto się bronić czymkolwiek w takiej
sytuacji.
— Jeżeli chodzi ci o te kłamstwa w historii, to tak.
Jestem podłą, bezduszną, największą czarnomagiczną wiedźmą w całej epoce
magii od samego istnienia. Ale nic dziwnego – w końcu historię piszą zwycięzcy
— powiedziała czarnowłosa z błyskiem w oczach.
— Co to ma znaczyć? – spytała, patrząc na nią uważnie.
Kontrolowała jej każdy, najmniejszy gest. Gdyby odechciało się jej rozmowy, a
zapragnęłaby zabijania, zawsze miała jakąś małą opcję ucieczki.
— Merlin opisał mnie tak ku przestrodze. A ja
wcale nie byłam zła, tylko musiałam się bronić przed nienawiścią ojca do takich
jak ja i przed przeznaczeniem, jakie mi zgotował ten przeklęty ochroniarz
Artura! Ale na szczęście nie udało mu się uratować największej nadziei
Camelotu. Nie wyciągaj wniosków, dopóki nie poznasz wszystkich stron. Bo nie
zawsze można słuchać ludzi półkrwi. Na takich nie da się polegać. Tylko czystokrwiści
są godni twojego zaufania. Nie mugole, nie szlamy, nie półkrwi. Tylko czyści,
którzy byli toujours pur, moja droga. Ty według oficjalnych statusów nie
jesteś, ale już samo powiązanie ze mną daje ci czystość, jakiej niektóre starożytne
rody nie zaznały nigdy. — Mówiła z taką szczerością, z takim uwielbieniem o
czystej krwi. Wiedziała, że Slytherin reprezentuje te wartości. Czy to znaczy
że…
— Tak, Salazar był moim dziedzicem, konkretniej
wnukiem, a co za tym idzie –spadkobiercą moich mocy i wszystkiego, co miałam.
Na szczęście mój mąż nie wahał się, przekazując naszym dzieciom oraz wnukom
moje wartości. A gdy Sal znalazł mój pamiętnik związany z moją księgą
zaklęć i go odczytał, byłam z niego naprawdę dumna. Bałam się, że podwładni
Merlina zniszczą wszystko, co związane ze mną. Wymazali mnie zewsząd – nawet z
mojego drzewa genealogicznego jako córkę Uthera Pentragona. Widzisz sama, jak
ta wygrana strona potrafi krzywdzić przegranych – prychnęła, siadając na kamieniu,
gestem wskazując jej, żeby usiadła obok niej. Jak na dobrze wychowaną
dziewczynę nie wypadało odmówić, więc grzecznie zajęła miejsce, patrząc na
Morganę z lękiem i podziwem. — Wiem, że nie jesteś wielu rzeczy pewna, a śmierć
rodziców cię rozbiła. Czujesz, że tu nie pasujesz i skończysz jako samotna
pustelniczka, umierająca przy wilkach. Miałam to samo wrażenie, ale jednak się
okazało, że ktoś tam na mnie czeka… — Mimowolnie się uśmiechnęła do dziewczyny,
a Amanda była bardzo zaskoczona. Skąd ona to wiedziała? Czyżby grzebała jej w
głowie?
— Wiesz, niekoniecznie. To więzy krwi mówią mi, co się
z tobą dzieje. Jesteś moją dziedziczką w prostej linii. Masz tak samo silne
moce jak Salazar albo i jeszcze większe. Pewnie dlatego jesteś w Slytherinie —
bo z charakteru to raczej nigdzie nie pasujesz. Masz sobie trochę tego, trochę
tamtego ze wszystkich domów. Jesteś sprytna i wyjątkowo ambitna, ale masz
odwagę, aby bronić siebie i bliskich. Jesteś inteligentna, a także bardzo
przyjacielska i pomocna, lecz wszystko chowasz pod głęboką maskę, bojąc się o
to, czy ktoś cię nie zrani. Dlatego wielu odtrącasz zanim cokolwiek zdążą
zrobić, jednak gdy już kochasz, potrafisz zdradzić wszystko i wszystkich, aby
tę kochaną osobę ocalić. Aż widzę siebie w tobie do czasu poznania Morgos. — Roześmiała
się wdzięcznie kobieta, a krótkowłosa czuła się nieswojo. W końcu ona tyle o
niej wie, a Amanda? Poza historycznymi faktami raczej nic. A i tak po jej słowach
nie była pewna, co jest prawdą, a co fikcją. Może rzeczywiście Merlin nakłamał?
Jednak szybko zganiła się w myślach. Ona chciała, żebym tak
właśnie myślała, a potem najpewniej miała zamiar ją wykorzystać.
Nic z tego, złotko. Ja nikomu nie ufam, bo nie jestem
naiwnym Pufkiem, pomyślała, zdając sobie sprawę, że na pewno to
usłyszy. Sześć lat w Slytherinie nauczyło mnie, że nie ufa się każdemu, kto
skusi cię nowym życiem bądź darmowymi cukierkami w Noc Duchów. Trzeba się
pilnować, bo mimo miłości, przyjaźni i szacunku, osoba, która ma cię kryć wbije
nóż w plecy. Więc zostaje mi ufanie sobie, tylko sobie. Następnie po
wszystkim wzruszyła ramionami i wpatrywała się w las. Wszystko było takie
puste, szare i martwe. Nie było żadnej duszy, niczego… Szybko otrząsnęła się z
rozmyślań, wzdychając głęboko.
— Dobra, my tu pitu pitu o pierdołach, a podstawy
potężnej magii nikt cię nie nauczy. Więc słuchaj, nie wiem czy wiesz, ale każdy
czarodziej zawsze należy do jakiegoś żywiołu. To z nim się brata, z nim się
utożsamia, nawet, jeżeli o tym nie wie. Teraz ten cały rząd wyparł wszystko, co
było wcześniej i teraz wpiera jakieś pieprzone zasady magii, które gówno wspólnego
mają z prawdziwą magią. Teraz już niewiele osób używa wyłącznie, bądź w
większym stopniu, magii bezróżdżkowej. W moich czasach było inaczej, ale to nie
jest najważniejsze. Mugole znają ich tylko cztery, ale my znamy pięć: aqua, terra, ignis, aer i magicae. Z łaciny to… — Nie zdążyła dokończyć, ponieważ Amanda jej przerwała.
— Woda, ziemia, ogień, powietrze i magia. Co dalej? —
powiedziała z zadziornym uśmieszkiem, unosząc głowę do góry.
— Musisz odkryć w sobie któreś z nich. Bo siedzi w tobie
co najmniej jeden, ale uśpiony, nietknięty. Gdy odkryjesz jeden z nich, reszta
z twoich mocy oraz umiejętności, w tym metamorfomagia same zaczną się ujawniać
i to w całkowitej kontroli. A gdy uda ci się nawiązać kontakt z nim, Twój
żywioł magii rozwinie się jeszcze bardziej, na razie musimy się skupić… W
każdym razie nie teraz, bo za moment wzejdzie słońce i utkniesz tu ze mną.
Jeżeli chcesz, będę przy tobie. Jeśli będę ci potrzebna, dotknij tatuażu i pomyśl
o mnie – powiedziała, a ona odruchowo dotknęła go. A więc ten symbol był jej
dumą; znakiem, że to właśnie ona ma zaszczyt bycia jej dziedziczką. Jednak nie
jest pewna, czy się z tego cieszy.
*
Wyszła spod prysznica, czując się jak nowo narodzona. To
takie cudowne uczucie… Wszystkie koszmary nocne spływają w wodzie, a sama
się odpręża w oparach gorącej wody.
Szybko się osuszyła zaklęciem, ale stało się coś, czego nie przewidziała.
Włosy zmieniały kolor i długość! Obserwowała w szoku, jak jej krótkie włosy
rosną aż do pasa i zmieniają kolor na blond. Na pewno nikt nie uwierzy w to, że
one tak same z siebie się zrobiły i Slytherinowi punkty ubyją. Szkoda, bo ciężko
nad nimi pracują. Skoro włosy się zmieniły, to i ona też.
Legginsy i przydługie, porozciągane swetry zamieniła na
ciemne dżinsy i koszulę z krawatem jej domu, lekko luźnego. Założyła na to
szatę. Aż szkoda, że trzeba było ją nosić, ale jak mus to mus. Chcąc zaszaleć,
zamiast zwykłych butów włożyła obcasy. Gdy już się ubrała, zaczęła się
malować, jednak nie tak lekko jak zawsze. Tym razem zrobiła sobie kocią kreskę,
pomalowała oczy cieniami, a usta przybrały kolor subtelnej czerwieni. W końcu
zabrała się za włosy, związując je w niedbałego koka, a następnie natykając się
na Marikę. Widząc jej spojrzenie, roześmiała się cicho i spakowała jednym
ruchem różdżki wszystko, co jej na dziś potrzebne.
— Spotkamy się w Wielkiej Sali, bo muszę coś jeszcze
załatwić. — powiedziała i wyszła, stukając obcasami. Zegar w pokoju wskazywał
7:30.
*
Stała przed Wielką Salą, bojąc się trochę wejścia. To,
że wszystkich zaskoczy było więcej niż pewne. Westchnęła, poprawiając
włosy. W tym samym momencie poczuła spokój i dumę. Uniosła głowę wysoko i
wykrzywiła swoje usta w ironicznym uśmieszku. Czuła się prawie jak bogini, idąc
do stołu Slytherinu odprowadzana wzrokiem przez każdego, kto ją napotkał. Ich miny mówiły jasno, że jej nie
poznawali. Każdy stukot obcasów wlewał w nią coraz więcej tej
charakterystycznej, ślizgońskiej pewności siebie, której nikt poza mieszkańcami
tego domu nie posiadał. W końcu usiadła koło Mariki i Astorii, od razu
nalewając sobie kawę.
— Co tu robisz, nowa? Nikt cię tu nie zaprosił. —
powiedziała Toria, a zielonooka uśmiechnęła się, unosząc jedną brew i spokojnie
dopijając.
— No właśnie, ty tu nie siedzisz — wtórowała jej jak
głupia Pansy z miną psa obronnego. Groźny mops… To nawet było zabawne.
Gdy już skończyła pić życiodajny napój, odezwała się.
—Siedzę tu od zawsze, Astorio. Nie poznajesz? —
spytała niewinnie, odwracając się w jej stronę. Miała ochotę się roześmiać,
widząc jej minę. — Wiesz, nie dziwię ci się, ale jednak… Mogłabyś zamknąć
buzię, bo wyglądasz co najmniej nieinteligentnie. Może zjemy spokojnie, co? – A
następnie zabrała się za jej ulubione płatki czekoladowe. Były pyszne i
pragnęła się nimi rozkoszować na wieki. Niestety, Głupi i Głupszy, zwani
potocznie Pustą Czarną Czachą i Tchórzliwą Fretką postanowili już się nie
ukrywać ze swoim idiotyzmem i głupotą.
— Cześć, piękna. Witamy Cię serdecznie w Slytherinie —
powiedział tleniony, a ona przewróciłam teatralnie oczami.
A od kiedy oni prowadzą taką kampanię powitania
nowych? Naprawdę mnie nie poznają, więc teraz to
dopiero się pośmieję, pomyślała, uśmiechając się znacząco do Marrie.
— Wiemy, że pokochasz nie tylko same wartości domu,
ale i nas, ślizgonów. Ja jestem Blaise, a to Draco — powiedział Zabini i
mrugnął do niej znacząco. Tym razem się nie pohamowała i zaczęła się śmiać. Gdy
w końcu przestała, spojrzała na niego.
— Zabini, ależ ja już Cię kocham i z tej miłości daję
ci aż dziesięć sekund na zejście mi z oczu — mruknęła, czekając na jego
reakcję. Zachował się, jakby ktoś wylał mu na głowę kubeł z wodą i lodem.
— Amanda? — spytał z niedowierzaniem, przechylając
głowę. Przecież minęła jedna noc i już się tak zmieniła?
— Nie. Wiesz, jestem kangurkiem wielkanocnym, takim z
różowym wężami na futerku — syknęła, jednak na ustach wciąż miała
uśmiech. Jego mina sprawiała, że miała ochotę śmiać się i śmiać. Marika nie
miała ochoty — ona z Asti po prostu to robiły, rechocząc opętańczo. – Już
minęły cztery sekundy… — powiedziała, wpatrując się w niego.
—Ale ty jesteś pewna, że ty to ty? — palnął Malfoy, a
ona siebie przy okazji w czoło.
— Ja rozumiem — są głupi i idioci, ale żeby debilem się
urodzić? To trzeba być zdolnym. Gratulacje, a teraz z łaski swojej zjeżdżaj, bo
jestem głodna. – I na tym zakończyła rozmowę z tymi prymitywami.
— No wiesz co?! Serca im łamiesz! — powiedziała
Marika, udając smutną, a Manda jedynie się uśmiechnęła, wracając tam, gdzie jej
miejsce - czyli do płatków.
*
Siedziała na obronie przed czarną magią cicho i
spokojnie, jednak w środku gotowała się ze złości. Jakim prawem przesadził ją
do Zabiniego?! Rozumiem, Malfoya, Crabba czy Goyle’a — ich jestem w stanie znieść,
ale czemu ten nieznośny czarnuch? I jeszcze się tak na mnie gapił…
Ścisnęła rękę tak mocno, że aż pióro się złamało.
— Jasna cholera — mruknęła ze zdenerwowaniem,
wycierając dłonie z atramentu. Nim się obejrzała, Blaise dał jej pióro.
Spojrzała na niego nieufnie – to na pewno był jakiś kawał, bo inaczej tego nie
wytłumaczy. Westchnęła, szybko szepcząc podziękowania, jednak, gdy wzięła od
niego pióro, lekko musnął swoją dłonią jej rękę, co wywołało reakcję w postaci
rumieńca. Drań! Nachyliła się nad pergaminem, szybko nadrabiając to, co Severus
Snape do nich mówił. Gdy lekcja się skończyła, oddała mu pióro, a następnie
wyszła pośpiesznie z klasy.
Niestety, dogonił mnie.
— Hej, a nagroda za pomoc to gdzie? — spytał, a ona
mimo wszystko się uśmiechnęła. Złożyła mu z papieru na szybko kaczuszkę i ją ożywiła za pomocą zaklęcia niewerbalnego
i posadziła mu na ramieniu.
— Może być? — uśmiechnęła się, mimowolnie poprawiając
wystający kosmyk włosów za ucho.
— Wolałbym coś innego, na przykład randkę. Bo jutro
jest wyjście do Hogsmeade — mrugnął do niej, a ona uniosła brew. Chyba
nie myślał, że z powodu pożyczenia pióra będzie przed nim klękać i dziękować wszelkim
bóstwom za niego? Jego niedoczekanie!
— Wolisz kaczuszkę czy darmowy, jednak bolesny wylot
na księżyc bez możliwości powrotu? — syknęła, przyśpieszając kroku.
— No przepraszam, ale czemu sobie taką metamorfozę
strzeliłaś? — On i te jego pytania! Przecież zaraz ją rozsadzi.
— Bo chcę i mogę, Zabini. Bo Merlin tak chciał.
Wybierz sobie dowolne! — krzyknęła i szybko weszła do Wielkiej Sali, a w ciągu
obiadu ciągle ją zastanawiało jego zachowanie. No bo, kto normalny się tak wobec niej zachowuje?
*
Westchnęła cicho, skupiając się na ogniu, który płonął
w kilku świecach, zgodnie z radami Morgany. W końcu, według niej, to ogień był jej żywiołem, a nie woda czy
ziemia. Mówiła, że to jej pomoże porozumieć się z żywiołem.
Dobre żarty! Ogień jest żywy, więc co mi da jakaś
nudna, durna medytacja?!
Ale to ona jest światową legendą, więc pozostawało jej słuchać się Morgany,
jeżeli chciała się czegoś nauczyć. Niestety, los nie sprzyjał, bo ktoś wszedł
do pokoju. To na pewno Astoria, bo Marika była na kolacji z Severusem , więc
szybko z jego gabinetu nie wyjdzie.
— Toria, prosiłam cię, żebyś mi nie przeszkadzała.
Potrzebuję spokoju, ciemności i samotności. Gdy ty rezerwujesz dormitorium na
wypadek uwiedzenia Malfoya bądź jakiegoś Krukona, to ja sobie potrafię znaleźć
zajęcie gdzieś indziej na te kilka godzin. A ja cię proszę tylko o trzy
godziny. Czy to tak dużo!?
Oczywiście panna Greengrass chciała się odezwać, że mają gości, ale Amanda w ogóle nie chciała jej dać prawa głosu.
Oczywiście panna Greengrass chciała się odezwać, że mają gości, ale Amanda w ogóle nie chciała jej dać prawa głosu.
— Rozumiem cię, na serio. Rozumiem wiele rzeczy. To,
że sikasz za Zabinim i Malfoyem, gadając o ich seksowności i zajebistości non
stop, to nic dziwnego. Z wyglądu to względne bestie. Rozumiem, że nie widzisz
tego, że są głupi, puści i nie warci żadnej uwagi, bo hormony ci przesłaniają
to wszystko. Rozumiem, że chcesz wejść do pokoju… Rozumiem, jak obgadujesz
wszystkich z Parkinson, łącznie ze mną, myśląc, że nie słyszę. Rozumiem, jak
mnie pouczasz ,co do tego, jak mam się zachowywać do Zabiniego i ochrzaniasz, jak
nie jestem dla nich miła. – Wstała i się gwałtownie odwróciła w jej stronę. –
Ale do jasnej cholery, gdy ja proszę o te kilka godzin spokoju, mogłabyś to do
cholery jasnej uszanować, a nie wpierdalać mi się w medytację, gdzie uczę się
nad sobą panować! – krzyknęła, tak wściekła, jak nigdy. Nie dość, że jej nie
wychodziło, to jeszcze ona jej przeszkadzała! Z takiego zdenerwowania
gestykulowała rękami, nie zauważając, że z każdym gwałtownym ruchem ogień,
który się palił, robił się intensywniejszy i kształtował się w różne, dziwne
wzory.
— Amanda… — mówiła, ale jej nie słuchała. Usłyszy w
końcu, co ma jej do powiedzenia.
— Uważasz się za moją przyjaciółkę. Może i masz rację,
ale twoja płytkość, gdy gadasz z Parkinson mnie wkurwia! Wkurza mnie też to twoje:
Ja nie mogę teraz pisać tego eseju! Dopiero co pomalowałam i wypiłowałam paznokcie!
— przedrzeźniała ją, nadal gestykulując, pełna całego napięcia
ostatnich dni. No cóż, na kimś musiała to wyładować. — Zacznij kobieto myśleć
normalnymi kategoriami i zachowywać się jak dorosła, bo idzie wojna, w której
dzieci i laleczki nie są potrzebne, tylko zawadzają! — wskazała na nią palcem.
Dopiero w tym momencie uświadomiła sobie, że nie są tu same. Astoria spoglądała
na nią z wyrzutem, a ona próbowała coś powiedzieć, gdy jej przerwała.
— Zanim zaczniesz kłapać ryjkiem to uważaj może, żeby
nam nie spopielić pokoju? – Zmarszczyła brwi, będąc wściekła na koleżankę
z pokoju. — Zabini do ciebie przyszedł, a ty nawet nie chcesz z nim
pogadać.
— Po co mi to? Tylko nerwicy i alkoholizmu się przez
niego nabawię — oznajmiła, a panowie jak jeden mąż, zaczęli się śmiać. Uniosła
brew, a oni mimo to nie mogli się uspokoić. Faceci. Nic ich nie zmieni.
*
Gdy w końcu sobie poszli, była zdziwiona. Udało jej się, udało się! Umie
tkać ogień!
— Widzisz, mówiłam, że to twój żywioł. Medytacja
zawsze pomaga — powiedziała z wyższością Morgana w jej głowie, a ona się
szczerze roześmiała.
— Medytacja? Chyba wybuch wulkanu prędzej. — Odesłała jej tę wiadomość i rozejrzała się po pokoju.
No to… Wypadałoby posprzątać po tej zabawie, pomyślała, po czym zrobiła to, co powinna.
No to… Wypadałoby posprzątać po tej zabawie, pomyślała, po czym zrobiła to, co powinna.
Czyżby pierwsza? :D
OdpowiedzUsuńTo twój najlepszy rozdział jak dotychczas! Podoba mi się metamorfoza Amandy! Nie mogłam śmiechu powstrzymać, kiedy Smoczek i Diabełek do niej zarywali nie wiedząc, że to ona XD I w dodatku, jak ona najechała na Astorię i wtedy ten pokój zapaliła XD
Wyrazy uszanowania dla bety!
Nie wiem co mam napisać, więc napiszę to co zawsze.
Życzę dużo, dużo i jeszcze raz dużo weny!
Czekam na nexta!
Pozdrawiam ;*
Cudo ! Czekam na rozdział czwarty :D
OdpowiedzUsuńMarley.
Głupi telefon -.-
OdpowiedzUsuńMuszę napisać jeszcze raz...
Nie dziwię się Amandzie, też bym się wkurwiła xD
Mmm braciszek zaproponował randkę :3
W końcu coś innego!
Intryguje mnie Morgana...
Świetny pomysł z tymi żywiołami! :D
Ciekawe jaki byłby mój haha xD
Po pierwsze postanowiłam zostawić miniaturkę na koniec, a skupić się na opowiadaniu. Tak chyba będzie lepiej.
OdpowiedzUsuńA po drugie po tym rozdziale postanowiłam zostać u ciebie na dłużej. Okej, a teraz treść.
Kocham wszystko co dotyczy legend Arturiańskich. Może i minęły już lata odkąd czytałam oryginalne, ale nie pomniejsza to tego faktu. Jednak Morganę i Merlina kocham przede wszystkim przez serial "Przygody Merlina". Dlatego widzę twoją Morganę i do tego Amandę i to wszystko.... Wygląda świetnie!
Zaciekawiłaś tym rozdziałem, zmuszasz by zostać na dłużej. Magia żywiołów, historie z duchami i obrazami, Morgana...
Mam nadzieję, że wyjaśnić jakos bardziej zmianę w wyglądzie Amandy, lecz przyznam, że reakcje innych na jej zmianę są niezłe. Ale czego się spodziewać, nie codziennie widzi się cos takiego.
Jak widać to nie medytacja pomaga, a coś zupełnie innego. Jednak podenerwowanie działa na wszystko, nie ma co się dziwić.
Okej, jeszcze dwa rozdziały, choć nie wiem czy wezmę się za nie od razu.
Do napisania,
Croy
niger-stories.blogspot.com
To ja zacznę od tego, ze naprawdę jeszcze raz namówię Cię do tego by dać piękny spis treści <3 Mi osobiście by to bardzo ułatwiło ;/ I myślę, że nie tylko mi ;/ Dla Ciebie to tylko chwila, a czytelnikom pomorze :) Długi rozdział i za to masz + bo choć niby odrzuca mnie od dłuższych teksów to jednak tutaj naprawdę mnie zaciekawiłaś brawo!
OdpowiedzUsuńJejuś ogólnie ma do Ciebie tyle pytań ;v
Kurczę powiem Ci, że rozkochałaś mnie w Blandzie "w końcu historię piszą zwycięzcy" - takie prawdziwe.. Chyba nigdy tak na to nie patrzyłam ;o
Ogólnie to ta jej przemiana mnie dziwi i strasznie brakuje mi tu reakcji nauczycieli na to! No bo uczniów reakcja oczywiście była genialna <3
Uwielbiam Amandę wiesz? Naprawdę XDD <3 Matko i to jej podejście do Zabiniego awww <3
"Złożyła mu z papieru na szybko kaczuszkę i ją ożywiła za pomocą zaklęcia niewerbalnego i posadziła mu na ramieniu." - suodko <3
Matko nalot na Astorię! GENIALNE ;* Ogólnie to trochę chciałaś jakby iśc na skróty i nie opisałaś jak oni sobie poszli bo bardzo mnie to zastanawia i brakuje mi tego ;p Widziałam literówke!! Ale nwm gdzie ;c XD Zgubiłam ;c Więc i tutaj swoim komentarzem nic nie pomogę, ale mam nadzieję, że w przyszłości się to zmieni, a powiedz Ty mi kiedy mogę czekać na jakąś Twoją opinie? Bo jestem bardzo ciekawa :*
A i tytuł notatki czy tam rozdziału.. wow ;d
http://laura-w-hogwarcie.blogspot.com/
Pozdrawiam i zapraszam do siebie ////////
Moja droga Amando, tak jak obiecałam skomentuję mój ulubiony rozdział.
OdpowiedzUsuńWiesz dlaczego ulubiony, po prostu jest świetny, no. I ta akcja. Aż mi przypomniałaś, jak wstawiłam zdjęcie z makijażem i nikt nie wierzył, że ja to ja. :D
Uwielbiam charakter Ślizgonki. Taka z ciętą ripostą, pewna siebie. Fajnie zobaczyć w opowiadaniu swoje przeciwieństwo.
Jestem dzisiaj trochę wypalona i długo nie skomentuję, ale wiesz, że uwielbiam Cię za Blandę. Długo nie mogłam się przemóc, żeby ją przeczytać, dzisiaj zrobiłam to i ani trochę nie żałuję. No, może tylko tego, że jest tak mało rozdziałów. Ale to nic. ;)
Pozdrawiam!