Witam w ten piękny, sierpniowy wieczór. xD Pokazuję Wam miniaturkę Blandy - ale nie moją! To prezent dla mnie od Megan. <3 Bardzo dziękuję oraz przede wszystkim - komentujcie! To jest pierwsza jej miniaturka, która idzie do debiutu na blogu! Jej się przyda każda rada, dobre słowo i krytyka! A mnie to ucieszy, bo będzie mogła jeszcze bardziej rozwijać swój talent!
Pozdrawiam Cię kochana, a Was zapraszam do czytania.
+ Meg dodaje, że, ekhem, cytuję: '' Wiem, że są błędy i ogólnie kijowo :')) '', za co dostanie wonga w gonga. xDDD
_____________________________________________________
Amanda
miała jedynie dwa lata, kiedy jej rodzice umarli. Nie, umarli to błędne słowo.
Jej rodzice zostali zamordowani. Kiedy przyłączasz się do Śmierciożerców,
zawsze jest ryzyko, że prędzej umrzesz niż zostaniesz wyzwolony spod sideł
Lorda Voldemorta. A jak już poczujesz wolność, wtedy zamkną cię do Azkabanu.
Taka była już kolej rzeczy.
Godząc
się na służenie Czarnemu Panu, zaprzepaszczasz ziarnka nadziei na wolne życie.
Życie bez zmartwień, życie bez niekończącego się niebezpieczeństwa, które w
każdej chwili może spaść na twoją rodzinę. W każdym momencie jesteś narażony,
błędne słowo może sprawić, że już nigdy nie ujrzysz nic poza błyskiem zielonego
światła, zbyt długie milczenie może sprawić, że padniesz na kolana, tarzając
się po podłodze, a całym tobą będzie targać ból. Krzyk nic nie pomoże. Twoi
bliscy muszą patrzeć jak cierpisz, zagryzając wargi, by nie krzyknąć, że już
dosyć, wystarczy. Łzy w żadnym wypadku nie mogą pojawić się w ich oczach, bo to
oznacza słabość, której Czarny Pan nienawidzi. Żadne twoje uczucia nie mają
najmniejszego prawa wyjść na zewnątrz, bo to było surowo zakazane. Uczucia
wyniszczają człowieka, tak mawiał Mistrz. Zawsze trzeba być twardym, surowym,
nieugiętym. Taką postawę cenił Lord Voldemort.
Państwo
Montrose byli bardzo wiernymi sługami Czarnego Pana. Zawsze uważali, że czysta
krew jest ważna, a to już samo w sobie zasługiwało na pochwałę Lorda
Voldemorta. Byli z nim od początku, aż do końca. Na każde zawołanie, każdy
rozkaz. Niestety, jeden błąd wystarczył, by poczuć gniew swojego Mistrza.
Był
słoneczny, sierpniowy dzień. Słońce było wysoko na niebie, mocno grzejąc.
Śmierciożercy nienawidzili takiej pogody. W takie właśnie dni, wszyscy
siedzieli w Malfoy Manor, popijając wyśmienity alkohol z okazałej kolekcji
Lucjusza Malfoya. Astoria Montrose stała przed kołyską, w której leżała mała
Amanda, w bardzo złym stanie. Dziewczynka zachorowała na Smoczą Ospę, ale Czarny
Pan zabronił udać się do magomedyka. Przecież Montrose byli Śmierciożercami!
Nie mogli jak zwyczajni czarodzieje wejść do Munga i poprosić, by przyjęli ich
dziecko! Jednak Amanda przechodziła bardzo, bardzo trudny okres... Płakała,
była cała obolała, a na dodatek, kiedy przez nią Montrose nie mogli brać
udziału w spotkaniach Śmierciożerców, obrywała Crucio... Tego dnia, Astoria już
nie wytrzymała. Popłakała się, błagając Czarnego Pana o litość. Przecież to
tylko dziecko! Nie rozumie! Na dodatek jest chore...
—
Przestań! — krzyk kobiety potoczył się
po całym Malfoy Manor. Astoria klęczała, ciągając Czarnego Pana za szatę. — To
tylko dziecko, ona nie rozumie! Jest chora, potrzebuje medyka... — powiedziała szeptem, dławiąc się własnymi
łzami — Proszę, już dość! — to były ostatnie słowa, jakie wypowiedziała
kobieta. Lord Voldemort skierował na nią czerwone oczy, uwalniając małą Amandę
spod działania zaklęcia Crucio. Krzyk Astorii wypełnił salon. Kobieta upadła na
podłogę, wijąc się po niej jak oszalała...
I
tak samo było codziennie, przez cały miesiąc. Amanda była w coraz gorszym
stanie, tak samo jak jej matka, która powoli traciła zmysły. Kiedy przychodziła
noc, Astoria krzyczała. Co noc miała ten sam sen, w którym pojawiał się ból i
niekończące się cierpienie. Niegdyś piękna kobieta, teraz traciła swoje uroki.
Miała cienie pod oczami, co było skutkiem nieprzespanej nocy, całymi dniami
stała nad płaczącą Amandą, płacząc razem z nią. W końcu Czarny Pan tego nie
wytrzymał — Montrose stała się zupełnie bezużyteczna. Niegdyś najwierniejsza
Śmierciożerczyni, teraz oszalała kobieta, płacząca razem ze swoim chorym
dzieckiem... Takie osoby są zupełnie niepotrzebne w potężnej armii Lorda
Voldemorta. Kolejny dzień, który wyglądał tak samo. Płakała Amanda, płakała jej
matka...
W
końcu Czarny Pan nie wytrzymał. Ustał za nią, wycelował w kobietę różdżką i...
—
Avada Kedavra! — Płacz kobiety ustał, a jej ciało bezwładnie opadło na podłogę.
Płacz Amandy ustał, a dziewczynka zaśmiała się radośnie, myśląc, że to tylko
dziwne przedstawienie.
Zaraz
do salonu wbiegła Narcyza Malfoy, upadając przy ciele Montrose. Złapała jej
twarz w objęcia i zrozumiała, co się stało. Szybko w pomieszczeniu pojawił się
również Lucjusz i inni Śmierciożercy. Obok nieżywej żony i Narcyzy pojawił się
William Montrose, wybuchając płaczem i łapiąc żonę w objęcia. Voldemort nie pozwolił
mu długo płakać, bo zaraz kazał innym Śmierciożercom zabrać irytujące ciało
Astorii. William nie mógł znieść straty żony. Winił małą córeczkę, która słabła
z każdym dniem o spowodowanie śmierci matki. Mała Amanda płakała już coraz
ciszej, nie zdolna wydobyć już więcej łez. Była za słaba. Ojciec zaczął pić i
całymi dniami zamknięty w pokoju płakać. Osoby przepełnione żalem również były
zbędne.
—
Williamie, Czarny Pan chce cię widzieć. — poinformował Lucjusz, podchodząc do
przyjaciela. Montrose i Malfoyowie przyjaźnili się od czasu, kiedy poznali się
w kręgach sługusów Lorda Voldemorta. Na dodatek mieli dzieci w tym samym
wieku. — No już, podnieś się. Nie każ mu
czekać. — pomógł przyjacielowi podnieść się z łóżka, odstawił alkohol na szafkę
nocną, po czym razem zeszli na dół, wchodząc do salonu, gdzie czekał Voldemort.
—Panie...
— zaczął William, padając na kolana. Już nie dawał rady. Jego córką
zajmowała się Narcyza, sam całymi dniami leżał w pokoju i pił alkohol. Nie
dawał sobie rady z emocjami, z wychowaniem córki z... z niczym.
— Nie, przestań, Williamie. — przerwał Czarny Pan, wstając ze swojego
miejsca. — Męczysz mnie. Mam dość — wyciągnął różdżkę i promień zielonego
światła uderzył w Montrose, który padł na podłogę tak samo jak jego żona.
Małżeństwo
było bardzo doceniane przez Śmierciożerców, więc wiele osób zaproponowało, że
zajmie się małą Amadną, jednak Malfoyowie byli najbliższymi przyjaciółmi
Montrose, więc to oni zaopiekowali się ich córeczką, która dorastała razem z
ich synem.
***
Malfoyowie
odprowadzili Draco i Amandę na King's Cross, gdzie kazali dzieciom przebiec
przez barierkę, która prowadziła na peron 9 i 3/4.
— No, Amando, ty pierwsza — powiedziała
Narcyza, stając przy dziewczynce — Jeśli się boisz, weź rozbieg, dobrze? — pocałowała ją delikatnie w czoło, po czym
trochę się oddaliła, czekając, aż dziewczynka przygotuje się do biegu.
W
końcu tak się stało. Brązowowłosa dziewczynka wzięła głęboki oddech i wbiegła
na barierkę, zaraz będąc na peronie 9 i 3/4. Za nią w błyskawicznym tempie
pojawił się Draco, a za nim jego rodzice.
— Wchodźcie do pociągu, jeśli nie chcecie się
spóźnić — powiedział Lucjusz, klepiąc syna po plecach. Za to Narcyza uklękła
przy Draco i Amandzie, łapiąc ich w ramiona.
— Miłej zabawy, kochani. Hogwart to
wspaniałe miejsce — pocałowała ich w czoła, wstając i od razu się prostując — A
teraz wskakujcie do pociągu.
Amanda
pierwsza znalazła się w pojeździe i obejrzała się przez ramię, czekając na Draco.
Wychowali się razem, więc traktowała go jak brata. Po niedługim czasie znaleźli
wolny przedział, gdzie od razu się usadowili. Kiedy pociąg ruszył, w ostatniej
chwili szklane drzwi od przedziału otworzyły się, a stanął w nich wysoki,
czarnoskóry chłopiec o szerokim uśmiechu.
— Wolne?
— zapytał i nie czekając na odpowiedź zasunął drzwi, kładąc swój bagaż
na jedną z półek. — Nazywam się Blaise
Zabini, a wy? — usiadł obok Draco, który
mu zaraz się przedstawił, a po nim Amanda zabrała głos.
W
takim składzie dotarli aż do stacji w Hogsmeade, skąd od razu popłynęli łódkami
do Hogwartu. Profesor McGonagall wprowadziła ich do Wielkiej Sali, gdzie
rozpoczęła się Ceremonia Przydziału. Kazała ustawić się im w rządku, po czym
sama ustała obok stołka z Tiarą, zaraz wyczutując imię pierwszego dzieciaka.
Wyczytała
jeszcze kilka imion, a potem przyszła kolej na nich.
— Malfoy, Draco! — krzyknęła profesor McGonagall, a młody
arystokrata usiadł na stołku.
—
SLYTHERIN! — zdecydowała Tiara, a uśmiechnięty
blondyn zszedł ze stołka, idąc w kierunku stołu Ślizgonów, który opanowała
wrzawa oklasków.
— Montrose, Amanda! — przeczytała kobieta o mocnych rysach twarzy
z kokiem na czubku głowy. Brązowowłosa dziewczynka przełknęła ślinę, po czym
usadowiła się na stołku. Tiara nawet nie dotknęła jej głowy, a już wykrzyknęła.
— SLYTHERIN!
To
ją uszczęśliwiło. Szybko znalazła się przy stole Ślizgonów i usiadła obok
brata, który pogratulował jej i wyjaśnił, że cały jego ród znajdował się w Domu
Węża. Dwójka obserwowała dalszą część ceremonii, aż w końcu przyszła kolej na
Blaise'a.
Tiara
chwilę milczała, po czym wskazała mu dom Saltazara Slytherina. Draco i Amanda
zaczęli bić brawo, robiąc mu miejsce po środku siebie. Od tamtej pory byli
nierozłącznymi przyjaciółmi.
***
— Czytaliście to, co pisze teraz Prorok? — zapytał Draco,
siadając obok Blaise'a, który dyskutował o czymś zawzięcie z Amandą. Obaj
skierowali wzrok na blondyna, który pacnął gazetę na stół, nalewając sobie
kawy. — Czytajcie.
Blaise
wziął gazetę i usiadł wygodniej, czytając treść ze zmarszczonymi brwiami.
Ministerstwo próbowało zatuszować to, że Potter był świadkiem w odrodzeniu
Czarnego Pana. Oczywiście Śmierciożercy o tym wiedzieli i to, jak Ministerstwo
próbuje zatrzeć ślady ich po prostu bawiło. Jednak obawiali się trochę powrotu
Lorda Voldemorta.
Odkąd
Potter zabił go czternaście lat temu, nikt o nim nie słyszał. A teraz powraca.
Silny jak nigdy. I będzie próbował odnowić swoją armię.
—
Mama napisała mi w liście, że jej i ojca znak zrobił się jeszcze bardziej
widoczny. Wiecie, co to oznacza, prawda?
— bardziej stwierdził niż zapytał Draco, pijąc cieplutką i ładnie
pachnącą kawę. Amanda razem z Blaisem skinęli głowami, po czym cała trójka
wstała, by udać się na pierwszą lekcję. Wakacje zbliżały się dużymi krokami.
Zaczął się czerwiec i Amanda nie mogła się doczekać, kiedy wróci do domu. Jak
co roku Blaise przyjedzie do Malfoy Manor na wakacje i jak co roku razem udadzą
się na King's Cross, by zacząć nowy, pełen przygód rok.
—
Hej, Amando! Możesz dać mi przepisać swój esej z Eliksirów? Nie mogę niczego
wymyślić... — uśmiechnął się szeroko
Blaise, podsuwając w swoją stronę pergamin dziewczyny.
— Dzięki — powiedział, nie czekając na
zgodę dziewczyny, która prychnęła jedynie w odpowiedzi, czytając książkę z
Zielarstwa.
Wakacje
przyszły szybciej niż trójka przyjaciół sobie wyobrażała. Miesiąc później
siedzieli już w pociągu, grając w szachy czarodziejów. Amanda sprawnym ruchem
zbiła wieżę Blaise'a, który zacmokał zdegustowany.
—
Jesteś w tym coraz lepsza — stwierdził, patrząc na szachownicę.
—
Uczę się od mistrza — odpowiedziała z uśmiechem brunetka, czekając na ruch
przyjaciela. Wykonali serię skomplikowanych ruchów, aż w końcu Blaise ogłosił.
— Szach mat.
— powiedział w końcu, zbijając króla Montrose.
— Hej! —
prychnęła wojowniczo dziewczyna, odgarniając długie włosy za plecy — Przyznaj
się, że oszukiwałeś!
— Może tak, a może nie — powiedział jedynie,
rozsiadając się wygodniej na siedzeniu obok Draco, który przyglądał się całej
partii w milczeniu. W końcu dojechali do Londynu, gdzie czekali na nich
Malfoyowie i matka Blaise'a. Rozstali się w przyjaznej atmosferze, a
czarnoskóry obiecał, że wkrótce ich odwiedzi.
***
Lucjusz
grał z Amandą w szachy, bardzo precyzyjnie dobierając ruchy. Starannie
rozmyślał każde posunięcie, tak, żeby jak najszybciej wygrać. Brunetka po
chwili namysłu zbiła arystokracie wieżę, patrząc z uśmiechem na twarz
mężczyzny. Tego się pewnie nie spodziewał. Przez moment, dosłownie sekundę, twarz
długowłosego wykrzywił grymas zaskoczenia, który szybko zatuszował.
Już
miał wykonać ostateczny ruch, zbijając jej króla, kiedy ktoś zapukał do
drzwi. Lucjusz wstał z miejsca i z gracją podszedł do drzwi. Uchylił je i nie
spodziewał się tego, co za nimi zobaczy. Za jego drzwiami, w idealnym ogródku
stał Lord Voldemort we własnej postaci.
— Panie...
— zaczął Malfoy, kłaniając się nisko. Co jak co, ale szacunek trzeba
zachować.
— Wstań, Lucjuszu — zdecydował Czarny Pan, wchodząc w głąb
mieszkania. Wiedział, że wszyscy będą zaskoczeni. Jeszcze dzisiaj miał zamiar
zwołać swą armię do Malfoy Manor. Podobny do węża mężczyzna wszedł do salonu,
od razu skierowując wzrok na szachownicę, a potem na dziewczynę, która
siedziała przy stole, czekając na ruch Lucjusza.
— A to chyba nasza mała Amanda... — zaczął Voldemort, zatrzymując się przed
dziewczyną. Zrzucił kaptur z głowy i uśmiechnął się w dziwny, nieco przerażający
sposób do brunetki.
—
Pokłoń się, jak należy — zwrócił jej uwagę, na co dziewczyna od razu
zareagowała. Podniosła się z miejsca i ukłoniła. Lucjusz uśmiechnął się dumnie.
W końcu dzięki niemu dziewczyna wiedziała jak się zachować.
—
Amando, pozbieraj szachy i pójdź do pokoju, proszę — powiedział arystokrata,
stając lekko za Czarnym Panem. Montrose skinęła głową, szybko zbierając szachy,
po czym oddaliła się, idąc szybkim krokiem do pokoju. Zamiast skręcić do
własnej sypialni, weszła do pokoju Dracona, zamykając drzwi.
Spojrzała
na brata lekko przestraszonym wzrokiem, odłożyła szachownicę i usiadła na
skraju łóżka, gdzie młody arystokrata czytał książkę.
—
Wszystko w porządku? Nie wyglądasz najlepiej...
— zauważył chłopak, marszcząc delikatnie brew. Zamknął książkę od
transmutacji i odłożył ją na stolik.
—
On wrócił… — wyszeptała przestraszona —A teraz siedzi w twoim salonie — westchnęła,
a on najpierw zrobił pytającą minę, ale na jego twarz w porę wskoczył wyraz
zaskoczenia.
—
Czarny Pan jest u nas w salonie...? — zapytał
niepewnie, a dziewczyna skinęła głową — Wiedziałem, że to prawda — zniżył głos
do szeptu, patrząc w przerażone oczy dziewczyny.
—Będzie
chciał odnowić swoją armię, to pewne. W końcu szykuje się wojna, prawda? — zapytała, zagryzając wargi. Draco skinął
głową i oboje pogrążyli się w rozmowie, na temat niespokojnych czasów.
***
Dziś
miał być wielki dzień. Tak to nazwał
Czarny Pan, chociaż Amanda bardzo się obawiała. Dziś wieczorem na jej
przedramieniu miał zostać wypalony Mroczny Znak. Na jej przedramieniu, na
przedramieniu jej brata, na przedramieniu Blaise'a, który miał pojawić się w
Malfoy Manor lada chwila...
Brunetka
usłyszała dźwięk aportacji i wyjrzała przez okno. To Blaise z swoją matką.
Zagryzła nerwowo wargi i usłyszała, jak wchodzą do rezydencji. Zaraz głos
Narcyzy poinformował czarnoskórego, że Amanda razem z Draco są na górze.
Zabini
najpierw wszedł do sypialni Amandy, która od razu go przytuliła. Bała się, ale
on chyba też. Czarnoskóry objął dziewczynę, która wsłuchała się w gorączkowe
bicie serca przyjaciela. W sumie to już może kogoś więcej, niż tylko
przyjaciela...
—
Idźmy po Draco i schodźmy. Już czas — powiedział poważnie Blaise, po czym
złapał Amandę za dłoń, ściskając ją uspokajająco. Pogładził kciukiem wierzch
jej ręki, wychodząc z dziewczyny sypialni. Szybko zaszli po Draco i jakiś czas
później cała trójka stała w salonie, który był zapełniony Śmierciożercami.
Malfoyowie
i matka Zabiniego stali obok siebie, patrząc na dzieci z niepokojem. Obawiali
się, prawie tak mocno jak trójka przyjaciół.
—
Jesteście już, moi mili — powiedział Voldemort, wstając z krzesła. Podszedł do
nich i uśmiechnął się w dziwny sposób, ukazując zepsute zęby — No więc, kto
pierwszy? — zapytał, ale żaden z nich się nie odezwał. — W takim razie, ty
będziesz pierwsza, Amando — wyciągnął do niej bladą dłoń i wyciągnął dziewczynę
na środek — Czy jesteś gotowa dostąpić tego zaszczytu? — zapytał, a dziewczyna
spojrzała na Malfoyów, obok których stała teraz Bellatrix, kiwając głową w jej
stronę.
Czy była gotowa?
Tego
nawet sama nie wiedziała, jednak pokiwała głową, co chyba nie wystarczyło
Czarnemu Panu.
— Czy jesteś gotowa dostąpić tego
zaszczytu? — powtórzył.
—
Tak, panie, jestem gotowa —oświadczyła, a Bellatrix ukazała swoje zepsute zęby
w szerokim uśmiechu.
— Cudownie. Podaj mi swą lewą dłoń. —
rozkazał, a dziewczyna odgięła rękaw swetra, ukazując lewe przedramię, na
którym zaraz miał widnieć Mroczny Znak.
Spojrzała
na Voldemorta, który wyciągnął różdżkę. Skierował jej czubek w rękę dziewczyny,
po czym spojrzał jej w oczy.
—
Czy przyrzekasz służyć mi w każdej chwili, od tego momentu aż po końce twoich
dni? — zasyczał, patrząc dziewczynie w
oczy.
Amanda
wzięła głęboki oddech i ukradkiem spojrzała na Draco i Blaise'a.
— Przyrzekam.
— Czy przyrzekasz wykonywać każdą
misję ci powierzoną?
—
Przyrzekam.
—
Czy przyrzekasz szanować i cenić czystą krew, tępić szlamy i zdrajców krwi?
—
P-przyrzekam — odpowiedziała niepewnie, co chyba dało się zauważyć.
—
Przyrzekasz szanować i cenić czystą krew, tępić szlamy i zdrajców krwi? — ponowił pytanie, wbijając w nią wyczekujące
spojrzenie.
—
Przyrzekam — odpowiedziała pewnie.
W
tym momencie Voldemort przyłożył różdżkę do przedramienia dziewczyny i
wyszeptał zaklęcie. Amanda krzyknęła i upadła na kolana, a na jej skórze
wypalił się czarny jak smoła Mroczny Znak.
Kiedy
Czarny Pan pozwolił dziewczynie odejść, Amanda podeszła do Narcyzy, która ją
przytuliła i pocałowała w policzek. Pogładziła wychowankę po włosach, patrząc
jak Blaise podchodzi do Lorda Voldemorta.
Rytuał
z Blaisem i Draco poszedł dużo szybciej. Kiedy Lord skończył, wszyscy do nich
podbiegli, gratulując im wstąpienia do armii.
Gratulując tego, co powinni tępić.
Lucjusz
Malfoy wybrał wyśmienite wino i poczęstował nim resztę gości. Wszyscy
rozkoszowali się słodkim, wytrawnym smakiem alkoholu, głośno rozmawiając.
W
końcu na środek salonu wszedł Czarny Pan, który wcześniej gdzieś zniknął.
Uniósł ręce, a oni zamilkli.
—
Myślę, że nasi mali Śmierciożercy powinny wykonać jakąś misję, na znak tego, że
należą do mojej armii — powiedział z paskudnym uśmiechem Voldmort.
Amanda
obawiała się najgorszego i delikatnie ujęła rękę Blaise'a, który uśmiechnął się
do niej pocieszająco. Bezgłośnie powiedział do dziewczyny - dasz radę - i mocniej ścisnął jej dłoń.
—
Pomyślałem sobie… — kontynuował Czarny Pan — … że na pierwsze zadanie będą
idealni... Weasleyowie — zamilkł na chwilę, a po salonie rozbiegły się
wiwaty. — Obecnie w Norze jest również
Potter, więc przypominam tym, którzy jeszcze tego nie wiedzą - Potter jest mój. Nie macie prawa tknąć go
nawet małym palcem — spojrzał na wszystkich.
Podwładni
kiwali głowami, na znak, że rozumieją.
—
Cudownie, cudownie — rozległ się syk Mistrza, po czym skierował swoje czerwone
oczy na trójkę ściśniętą w kącie — O północy pojawicie się pod Norą. Nad nikim
się nie litujemy, zabijamy od razu. Całą rodzinę Weasleyów, tych zdrajców krwi
i Granger, szlamę. Takie osoby nie zasługują na miano czarodziejów — skinął
niewidocznie głową. — Możecie się oddalić. Chcę was tu widzieć przed północą.
Idźcie już.
Cała
trójka posłusznie wyszła z salonu, od razu kierując się do sypialni Amandy.
Blaise ciągle trzymał dziewczynę za rękę. Chyba po pięciu latach przyjaźni, nastało
coś więcej. I chyba oboje byli tego świadomi. Brunetka spojrzała na Mroczny
Znak i szczęka zaczęła jej lekko drgać.
Nie
chciała mordować, nie chciała być taka jak inni Śmierciożercy. Sama nie
wiedziała, czy chciała być w szeregach Voldemorta. Mimo, że była Ślizgonką, co
było bardzo, bardzo pewne, nie chciała źle dla innych. Ślizgoni wcale nie są
wredni. Są po prostu ambitni, a jako, że dom Saltazara Slytherina przyjmuje
tylko tych czystej krwi, wywyższają się, bo oboje ich rodziców to czarodzieje. Taka była kolej rzeczy.
— Amando, wszystko będzie dobrze — powiedział
głębokim głosem Blaise i nachylił się nad brunetką, ujmując w dłoń jej
policzek. Złożył na jej wargach delikatny pocałunek, a dziewczyna po chwili
szoku go odwzajemniła.
Po
krótkiej chwili usłyszeli odchrząknięcie Dracona, który stał tyłem do tej
scenki, obserwując coś z okna. Montrose oderwała wargi od ust czarnoskórego
przyjaciela, po czym nadal różowa na policzkach, zakryła Mroczny Znak rękawem
od swetra. Wzięła głęboki oddech, a Blaise nadal gładził ją po dłoni.
—
Pamiętajcie — zaczął Draco, odwracając
się do nich — Za żadne skarby nie możecie dać się zabić, ani speryfikować. Są
po stronie Zakonu, będą rzucać Drętwotę, jednak to zaklęcie, rzucone
kilkakrotnie może zatrzymać akcję serca, także uważajcie. Nie mogą wam...
strącić maski z twarzy. Kiedy dowiedzą się, kim jesteście, nie będziecie mieli
życia, uwierzcie. W Hogwarcie... stoją po stronie Pottera. Rozumiecie? — zapytał, patrząc na siostrę i przyjaciela.
Oboje
zgodnie kiwnęli głowami.
Po
jakimś czasie narad, Draco i Blaise wyszli, a dziewczyna położyła się na łóżku,
zwijając w kulkę. Bała się. Nie chciała, żeby ją nakryli. Nie chciała brać
udziału w tej misji.
Nie
znała Pottera, nie wiedziała jaki jest. Słyszała jedynie o jego wyczynach.
Weasley, prawda, wkurza ją i irytuje jak nikt inny, ale w żadnym wypadku nie
chciała go zabijać. No a Granger? Piekielnie inteligenta bestia. Taki ktoś
przydałby się u boku Czarnego Pana. Jednak krew i duma Gryfonki nie pozwoliłaby
jej na to. Ona należy do Zakonu. To widać na pierwszy rzut oka.
Amanda
nawet nie zauważyła, jak po jej policzkach zaczęły spływać łzy. To wszystko
przez jej rodziców. Gdyby nie dołączyli do Czarnego Pana, siedzieli by teraz
wszyscy troje w pięknym domku na obrzeżach Londynu, popijając herbatę i grając
w szachy czarodziejów. Ale nie. Oni musieli zaprzepaścić wszystko, czym natura
ich obradowała.
Zaprzepaścili
wolność, którą Amanda tak bardzo ceniła. Chciała być wolna. Uwolnić się spod
sideł Czarnego Pana. Marzyła o tym, jednak wiedziała, że póki Potter żyje, ta
nadzieja nie jest złudna. Wszystko może
się zdarzyć.
Północ
wybiła niespodziewanie szybko, bo już za jakiś czas usłyszała pukanie do drzwi,
które wyrwało ją ze stanu melancholii i zamyślenia. Chłopcy zapukali ponownie,
a dziewczyna już miała odpowiedzieć "wejdźcie", kiedy żadne słowo nie
przeszło jej przez usta. Gardło zawiązało jej się w supeł. To ta chwila. Ten
moment. Musi stawić czoło swoim lękom.
Tym
razem Blaise nie czekając na odpowiedź, wpadł do pokoju i uklęknął przy
dziewczynie. Pocałował ją w policzek, gładząc jej dłoń. Wiedział, że to dla
niej trudne.
—
Idziemy, Montrose. Nie pokazuj, że się boisz. Wiesz, że on tym gardzi. No
dalej, podnieś się.
Z
pomocą Blaise'a Amanda wstała z łóżka i otarła łzy rękawem swetra. Cała trójka
zeszła do salonu, stając przez Czarnym Panem, którego oczy zaświeciły z
ekscytacji.
—
Jesteście już, moi mili. Cudowne wyczucie czasu — syknął, podchodząc do nich — Jak
wiecie, Śmierciożercy noszą specjalne szaty, którymi i was również obdaruję — powiedział
i machnął różdżką. Cała trójka nie miała już na swoje swoich ubrań, tylko
czarne jak smoła szaty, sięgające do podłogi. Były piękne, ale... Noszą je zabójcy, a przecież oni to jeszcze tylko dzieci...
—
Razem z wami pójdą Greyback, który pozabija tych zdrajców krwi, kiedy wy stchórzycie.
Musicie wiedzieć, że nie toleruję tchórzostwa. Polecone wam zadanie musicie
spełnić. Czy wam się to podoba, czy nie — syknął paskudnie — Oprócz Graybacka
będzie jeszcze Karkarow, który wam pomoże. Lucjuszu, a czy ty chcesz pójść
razem z nimi? — zapytał Czarny Pan,
stojąc tyłem do arystokraty.
—
Panie... -zaczął Lucjusz. — Jeśli tylko
tego pragniesz...
—
Nie — powiedział od razu —Karkarow i Greyback wystarczą. Liczę na was. Spotka
was kara, kiedy Weasleyowie uciekną. Liczcie się z tym — warknął i machnął
różdżką. Greyback podszedł do Amandy i Blaise'a, którzy trzymali się za ręce,
po czym schwycił ich za ramiona, teleportując się pod Norę.
Zaraz
do nich dołączył Draco, który skrzywił się, kiedy Karkarow wcisnął palce w
ramię arystokraty.
—
Zabijajcie. Nie litujcie się — powiedział jeszcze Greyback, rzucając w ich
stronę maski. — Nałóżcie je i nie pozwólcie, żeby opadły. Nie mogą was za żadne
skarby zdemaskować — skinął głową, nakładając maskę na twarz.
Wilkołak
ruszył w kierunku Nory, a za nim Karkarow. Obaj zmienili się w czarne dymy i
wlecieli w Norę, z której zaczęło się sypać. Szkło z okien spadło na trójkę
przyjaciół, ale Blaise w ostatniej chwili zdążył ochronić Amandę przed szkłem
swoją szatą. Dziewczyna podziękowała mu, patrząc jak z Nory wybiegają
członkowie rodziny Weasleyów, Granger oraz Potter. Skład, którego się
spodziewali.
Młodzi
Śmierciożercy nałożyli maski, wybrali różdżki i pobiegli w ich stronę. Granger
błyskawicznie się odwróciła, rzucając Drętwotę w stronę Dracona, który sprytnie
jej uniknął. Pani Weasley walczyła z Karkarowem, pan Weasley zajął się Greybackiem.
Reszta musiała poradzić sobie z trójką młodziutkich Śmierciożerców.
Po
chwili milczenia i wpatrywania się w siebie, Granger rzuciła kolejną Drętwotę,
której tym razem Amanda uniknęła.
Tak
się zaczęło. Porwali się w wir bitwy, uderzając w nich zaklęciami. Nie padały
Avady, rzucali zaklęciami rozbrajającymi i Drętwotami. Nie chcieli ich zabić.
To nie w ich stylu.
Po
jakimś czasie, zaklęcie rozbrajające trafiło w Amandę, której wypadła różdżka,
a maska opadła. W ostatniej chwili, Blaise zdążył powalić ją na nogi i
przycisnąć do ziemi, by nie oberwała nadlatującą Avadą. To Greyback, widząc
brak maski, pomyślał, że to jeden z członków rodziny Weasleyów, po czym rzucił
w dziewczynę zaklęciem niewybaczalnym. Na szczęście Blaise zareagował we
właściwym momencie. Greyback został powalony przed pana Weasleya, który
ponownie zaczął atakować go przeróżnymi zaklęciami. Amanda pozbierała się z
podłogi, zakładając maskę tak, żeby nikt nie zauważył jej twarzy. Ponownie
wdała się w wir walki.
Otoczyli
ją. Stała po środku, a krąg tworzyli jej oprawcy. Granger, Weasleyówna, oraz
Fred i George. Nie miała z nimi szans. W końcu postanowili w końcu zbić
dziewczynę, jak zwykły pionek od szachów, w które Amanda tak bardzo lubiła
grać.
—
Drętwota!
Tak
się zaczęło. Potem poleciało więcej zaklęć. W krąg wpadł Blaise, rozbrajając
Granger i bliźniaków. Przyciągnął Amandę po raz drugi do ziemi, szepcząc jej do
ucha.
—
Nie możesz zginąć. Jesteś nam potrzebna — Puścił ją i błyskawicznie powstał,
rzucając się w pojedynek razem z bliźniakami. Draco walczył z Potterem i
Weasleyem, a dla Amandy zostały Ginny oraz szlama.
—
Expelliarmus! — krzyknęła młodsza Gryfonka, jednak Amandzie udało się uniknąć
nadlatującego zaklęcia. Szybko spetryfikowała rudą. Granger rzuciła szybkie
spojrzenie przyjaciółce i stanęła oko w oko z Montrose.
—
Czemu to robisz? — zapytała Gryfonka,
mając różdżkę w gotowości.
—
Robię co? — mruknęła brunetka, marszcząc
brew.
—
Czemu jesteś Śmierciożercą? Jesteś młoda, może w moim wieku. Czemu tak
marnujesz sobie życie? To takie fajne być na usługach kogoś, kto w każdej
chwili może wymordować ci rodzinę?
Już to zrobił, pomyślała Ślizgonka,
wpatrując się w oczy Hermiony.
—
A myślisz, że chcę to robić? Że chcę zabijać? Niszczyć? Tępić mugolaków?
Myślisz, że chce być taka? Mylisz się, wcale tego nie pragnę! Wolałabym być
zwyczajną czarownicą, a nawet należeć do Zakonu. Wszystko, byleby zdjąć z
siebie tą piekielną klątwę! — zawołała, czując łzy w oczach. Granger opuściła
trochę różdżkę i zrobiła krok w stronę Amandy. Ślizgonka bardziej wycelowała
różdżką w Gryfonkę, która nie przejęła się, tylko podeszła bliżej.
—
W takim razie pozwól sobie pomóc. Teleportujemy się do Kwatery Głównej, gdzie
zobaczysz się z Dumbledorem, a on wskaże ci dalsze wskazówki. Wrócisz do
Voldemorta, a będziesz przekazywać nam informacje... To niebezpieczne, ale
jeśli nie chcesz taka być, pozwól sobie pomóc...
Różdżka
Amandy trochę opadła.
Zgodzić się? Być na reszcie wolną? Nie
zupełnie, ale jednak…
Spojrzała
na wyciągniętą rękę Gryfonki, po czym ją złapała. Wyzwoli i siebie i swoich
bliskich. Poczuła szarpnięcie w okolicach pępka, a nogi oderwały się jej od
ziemi. Sekundę później znaleźli się... przed gabinetem dyrektora.
—
Oszukałaś mnie! — zawołała Amanda, wyciągając różdżkę.
—
Nie, wcale nie! Posłuchaj... Tutaj jest Dumbledore. Nie mam zamiaru cię
oszukiwać... Chodź. — podeszła do gargulca, który pilnował wejścia do
gabinetu dyrektora, po czym wyszeptała hasło. Rozsunął się po chwili, ukazując schody
prowadzące do gabinetu. - Poczekaj, zamienię z nim słówko — powiedziała
Gryfonka, pukając do drzwi. Rozległo się zdziwione "proszę", po czym
dziewczyna nacisnęła klamkę, wchodząc do środka.
Mijały
minuty i Amandzie dłużyło się to niemiłosiernie. Chciała uciec i wrócić na pole
bitwy przed Norą. Nie wiedziała, czy kasztanowłosa jej nie oszuka. Nie wiedziała,
czego się spodziewać.
—
Wejdź! — rozległ się głos dyrektora, a ona weszła do okrągłego pokoju.
Nadal miała maskę na twarzy. Nie zdradziła jeszcze swojej osoby. Nie wiedzieli,
kim są.
Dyrektor
wstał i podszedł do dziewczyny. Oczy miał skierowane na jej maskę, a potem
przeniósł je do tęczówek dziewczyny.
—
A więc chcesz pokuty...? — zapytał
Dumbledore, gładząc delikatnie swoją brodę. Amanda niepewnie pokiwała głową,
ściągając z twarzy maskę. Pragnęła pokuty. Nie chciała być dalej Śmieciożercą.
—
Montrose?! — krzyknęła Hermiona, wstając z fotela, w którym siedziała. Ślizgonka
spodziewała się takiej reakcji.
—
Panno Granger, spokojnie — powiedział staruszek, chociaż za okularami -
połówkami chował się cień niepokoju.
—
Muszę wrócić. Śmierciożercy napadli Norę, muszę tam wracać! — powiedziała i
szybko zniknęła, wracając do przyjaciół by im pomóc. Amanda patrzyła, jak
Granger znika. Dumbledore usiadł za biurkiem i wskazał jej miejsce przed sobą.
Dziewczyna posłusznie je zajęła.
—
Dyrektorze, ja... nie chciałam. To jak klątwa, którą ktoś nałożył na moją
rodzinę. To przez rodziców jestem tym, kim jestem. Wcale nie chciałam napaść na
Weasleyów, dyrektorze, ja...
—
Ależ ja cię rozumiem. Nie tłumacz się. Cieszę się, że dałaś sobie pomóc.
Widzisz, mam dla ciebie pewne zadanie...
O
nie! Kolejne? Czy wszyscy mają dla mnie
jakieś zadania?!
Jednak skinęła głową, zaciskając usta w wąską linię.
—
Będziesz coś na wzór... agenta. W waszych szeregach jest profesor Snape, czyż
nie? Mieszkasz w Malfoy Manor, jesteś przy Voldemorcie bliżej i dłużej niż
Severus. Wszystkie informacje, które uważasz za przydatne, podawaj Severusowi.
On się z nami skontaktuje. Tylko pamiętaj, musisz być bardzo, ale to bardzo
ostrożna.
—
Świetnie - zgodziła się, oczekując uwolnienia, a w zamian dostała koleje
zadanie i tym razem musi przebywać z Voldemortem dłużej niż na spotkaniach...
Nie
potrzebnie łapała rękę Granger. Teraz wpakowała się w pułapkę i poczuła wyrzuty
sumienia.
—
A teraz wracaj. No, szybko, może nie zauważą twojego zniknięcia! — zawołał
dyrektor i patrzył, jak dziewczyna aportuje się przed Norę. Tam od razu dostała
Drętwotą i tym razem nikt nie zdołał jej uratować.
—
Wracamy! WRACAMY! — zawołał Greyback, a Karkarow już się teleportował pod
Malfoy Manor. Blaise podbiegł do dziewczyny, złapał ją za ramię i zamknął oczy.
W ostatniej chwili Ślizgonka poczuła szarpnięcie w okolicach pępka, a potem
była już tylko ciemność.
***
Niepewnie
otworzyła oczy, a pierwsze co zobaczyła to przerażająca ciemność.
Umarła? Oby.
Miała
już dość, lepiej byłoby dla wszystkich, gdyby umarła. Nikt by po niej nie
zapłakał.
Jednak
pomyliła się, bo po swojej lewej stronie usłyszała nawoływanie jej imienia. Po
chwili rzeczywistość nabierała ostrości i dziewczyna zauważyła Blaise'a ze
zmartwioną miną, który gładził jej dłoń i Narcyzę, która robiła jej okłady na
czoło.
—
Co się właściwie stało? — wychrypiała, nawet
nie rozpoznała własnego głosu — Ja... zemdlałam?
—
I na dodatek dostałaś gorączki. — poinformowała Narcyza, przykładając ciepłą
dłoń do jej czoła.
—
Ile czasu byłam nieprzytomna?
—
Dwa dni.
Zmarnowała
dwa dni?! Co jej się takiego stało?! Przecież dostała tylko Drętwotą...
—
Podejrzewamy, że to był po prostu szok. Aportowałaś się pod Norę, dostałaś od
razu Drętwotą, a potem znowu się aportowałaś. To mógł być po prostu szok dla twojego
ciała.
—
Wszyscy przeżyli? Gdzie Draco? — zapytała, próbując się podnieść, jednak Blaise
kazał jej leżeć.
—
Wszyscy są. Trochę ranni, ale są. Poradziliście sobie świetnie. Czarny Pan jest
trochę zawiedziony, że nikt nie zginął, ale i tak jestem z was dumna — kobieta
nachyliła się nad nią, składając na jej policzku delikatny pocałunek — No, to
ja was zostawię samych… — powiedziała, rzucając porozumiewawcze spojrzenie
Blaise'owi.
Szybko
zniknęła za drzwiami, a Amanda odwróciła głowę w stronę przyjaciela.
—
Nawet nie wiesz, jak bardzo bałem się, że możesz już się nie obudzić… — powiedział,
głaszcząc dłoń brunetki gorączkowo. — Spędziłem przy twoim łóżku dwa dni,
czekając na to, aż w końcu otworzysz oczy...
—
Spokojnie, Blaise. Wszystko jest w porządku. — powiedziała uspokajająco,
gładząc kciukiem jego rękę.
—
Gdzie byłaś? Zniknęłaś gdzieś z Granger...
A więc zauważył…, pomyślała dziewczyna,
zagryzając wargi. Skłamać? Powiedzieć prawdę...?
—
Bo widzisz, ja... — otworzyła i zamknęła usta. — Czy mógłbyś zawołać Draco? — poprosiła,
a Blaise zmarszczył brew. — To ważne. Powiem wam wszystko, po prostu go
zawołaj.
Niedługo
później do pokoju dziewczyny wszedł Draco i Blaise, który usiedli po dwóch
stronach łóżka.
—
Jak się czujesz? — spytał młody arystokrata.
—
To nie jest teraz ważne... — przerwała Montrose, zagryzając wargi. — Ja...
muszę wam coś powiedzieć. Nie zależnie od tego co się stanie, obiecajcie mi, że
nikomu nie powiecie.
—
Obiecuję — odpowiedzieli w tym samym czasie i dziewczyna zamknęła oczy.
Odpowiedziała
chłopcom o tym, co wydarzyło się, kiedy teleportowała się z Gryfonką. Otworzyła
oczy i spojrzała na zszokowane twarze przyjaciół. Wiedziała, że tak zareagują.
—
Co ci strzeliło do głowy?! — zawołał
Blaise, zrywając się na równe nogi.
Złapał
się za głowę i zrobił kilka nerwowych kroków w przód i w tył.
—
To jest piekielnie niebezpieczne! Amando Montrose, jesteś najbardziej szaloną,
pokręconą, mającą w dupie swoje bezpieczeństwo osobą, którą miałem nie wątpliwą
przyjemność poznać! — wybuchnął. — Ale jesteś odważna. Co ci strzeliło do
głowy?! — powtórzył, zajmując swoje miejsce.
—
Kiedy... Czarny Pan... przegra, będziemy wolni. Unikniemy Azkabanu. W końcu
będziemy mogli być z kim chcemy, mieć dzieci, które na ramieniu nie będą miały
tego świństwa! — zawołała Amanda, czując łzy w oczach. — To jest nasza pokuta.
—
Draco, powiedz coś. — poprosił Blaise,
wzdychając głęboko.
—
Amando...
—
Nie — przerwała mu dziewczyna. — Nie mów
nic. Nie chcę wykładów. Mam ich dość. Zrobiłam to, co uważam za słuszne!
Powinniście to docenić, robię to również dla was! — zawołała, a po jej policzkach
spłynęła samotna łza — Wyjdźcie, chcę się przespać — zdecydowała.
Musiała
pomyśleć, nie chciała słuchać tego, jaka jest głupia, niezrównoważona
psychicznie i jednym słowem po prostu beznadziejna. Chciała być sama.
Draco
i Blaise wyszli, zostawiając dziewczynę samą. Od razu wpadła w stan melancholii
i odpłynęła w swoje myśli.
***
Przez
dwa kolejne lata dostarczała Zakonowi informacje i nikt jej nie przyłapał.
Zachowywała się normalnie, nikt nic nie podejrzewał. Dumbledore w końcu został
zabity przez Bellatrix, więc Zakonem sterowała McGonagall - nauczycielka
transmutacji w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.
Tylko
Blaise i Draco znali jej tajemnicę, więc jeśli usłyszeli coś, co wydawało się
im godne uwagi, mówili to Amandzie, która przekazywała to Zakonowi. W ten
sposób pracowali na swoją wolność. I w końcu ją dostaną.
Drugiego maja, tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku wybuchła Bitwa
o Hogwart. Śmieciożercy przeciwko Zakonowi i jego zwolennikom.
Walka
była zacięta, wszędzie miotano zaklęciami.
Nikt
się nie spodziewał, że Amanda, wierna Śmierciożerczyni, stanie pod stronie
szlam i zwolenników Pottera. Nikt.
Blaise
i Draco przyłączyli się do Zakonu razem z Amandą, wiedząc, że mogą walczyć z
rodzicami. Poddali się walce, rozdzielając się. Ślizgonka walczyła z
Greybackiem, którego z łatwością powaliła. W końcu Śmierciożercy wycofali się i
dali godzinę, by Potter oddał się im dobrowolnie, inaczej sam Czarny Pan
wystąpi i będzie siał śmierć i zniszczenie. Za ten czas, zwolennicy Zakonu
chodzili po całym Hogwarcie, szukając martwych ciał.
Amanda
pomagała Neville'owi, bo od czasu rozdzielnia, nie widziała ani Blaise'a, ani
Draco. Czarne myśli przechodziły jej przez głowę, jednak nie dała się im
ogarnąć.
Musi
być silna. Dla nich. Dla upragnionej
wolności.
—
Amanda! —krzyknął ktoś z tyłu i
dziewczynie serce zaczęło bić mocniej. To Blaise, a za nim Draco, który ocierał
krew z nosa.
Dziewczyna
zostawiła Neville'a i do nich podbiegła, przytulając bardzo, bardzo mocno.
Pocałowała czarnoskórego przyjaciela, który już chyba nie był tylko jej
przyjacielem.
—
Nawet nie wiesz, jak bałem się, że zginiesz... — szepnął jej do ucha, mocno
przytulając.
—
Czyli we mnie nie wierzyłeś? — parksnęła
dziewczyna, a cała trójka się zaśmiała.
Razem
podeszli do Neville'a, z którym zaczęli szukać ciał. Godzinę później armia
Voldemorta na czele z nim samym wkroczyła na teren Hogwartu. Teraz rozpoczęła
się prawdziwa bitwa. Czarny Pan na prawo i lewo rzucał Avady, szukając Pottera.
Znowu rozdzieliła się z przyjaciółmi, ale obiecali sobie, że wyjdą z wojny cali
i zdrowi.
—
Oddajcie mi Pottera! — zawołał Voldemort, celując różdżką w profesor
McGonagall.
—
Nigdy! — odpowiedzieli wszyscy chórem, przybierając pozycję bojową.
—
W takim razie będę musiał was zabić — zaśmiał się paskudnie Voldemort, celując
różdżką w nauczycielkę transmutacji — A zacznę od ciebie — pokazał w szerokim,
obleśnym uśmiechu wszystkie zęby. — Avada Ked...
—
Expelliarmus! — zawołała Amanda, stając za Voldemortem, którego różdżka upadła
kilka metrów dalej, a sam jej właściciel upadł, patrząc z czystą nienawiścią na
byłą Śmierciożerczynię.
—
To ty! Ty nędzna, mała szumowino! Zdradziłaś mnie, choć przysięgałaś wierność!
—
Nigdy nie chciałam być taka jak ty — odpowiedziała dumnie, celując w byłego
Mistrza różdżką — Weź swą różdżkę i stoczmy pojedynek tak, jak robią to
prawdziwi czarodzieje — powiedziała głośno, przybierając pozycję obronną.
Ktoś
z tyłu krzyczał nie, idziesz na pewną śmierć!, ale jej
to nie obchodziło. Ten człowiek zabrał jej rodziców, wolność, a na dodatek
zrobił z niej mordercę. Niech odkupi swoje winy.
Voldemort
doczłapał się do różdżki i wycelował nią w Amandę. Dziewczyna jedynie
prychnęła, gdy ten otwierał usta, by rzucić w nią zaklęciem niewybaczalnym.
—
Tak się wychowano? Ukłoń się, wymagają tego maniery.
—
Dziewczyno, igrasz z ogniem... — syknął
Czarny Pan, kłaniając się tak, jak Ślizgonka. — A więc zaczynajmy.
Walczyli
długo. Lord Voldemort posługiwał się tylko jednym zaklęciem, ale Ślizgonka
odpierała jego ataki. Wokół nich wybuchła bitwa. Zakon walczył ze
Śmierciożercami.
—
Gdyby tylko Potter miał tyle oleju w głowie i gdyby on tak odważnie przystąpił
do walki! — zawołał Voldemort, dysząc ciężko. Dziewczyna trochę go wymęczyła.
—
Wszyscy są wierni ideom Pottera i Zakonu. Większość twoich Śmierciożerców są
tylko u twojego boku, bo się po prostu boją. — odpowiedziała z krzywym
uśmiechem.
Prowokowała
go. Wiedziała o tym.
—
Ty nędzna dziewczyno! — syknął. Amanda odwróciła głowę, kiedy ktoś krzyknął jej
imię. Biegł do niej Blaise, miotając zaklęciami. Ale nie celował w
Voldemorta... Ślizgonka odwróciła głowę. Za nią stał Greyback, a ostatnie co
zobaczyła to błysk zielonego światła.
Wszystko
straciło ostrość, ryk walki ucichł. Potem była już tylko przerażająca ciemność,
która ogarnęła wszystko i wszystkich.