+ W opowiadaniu jest brutalna scena, ostrzegam dla słabszych. Rozdział dedykuję Croy - aby wiedziała do czego mi tyle OC. :3___________________________________________________________
Pewien
siwowłosy starzec stał na Wieży Astronomicznej. Obserwował, jak w Zakazanym
Lesie padają zaklęcia na prawo i lewo. W końcu nagle cały blask zniknął, a za następnie
usłyszał krzyk i w tym czasie wszystko ucichło. Aż w końcu nieznane mu światło
wyleciało w powietrze, formując się w znak Morgany.
Westchnął
zmartwiony. Coraz bardziej bał się o Hogwart. Te wszystkie zdarzenia — tu nie
ma mowy o przypadku. Ta wiedźma robi to, co się jej podoba, dążąc do własnych
celów bez żadnych skrupułów. Wykorzystuje ucznia lub uczennicę.
A
on nie wiedział.
Jak
to możliwe, że miał pojęcie o wszystkim, co działo się w szkole, a ta sprawa
przelatywała mu przez palce? Gorszego momentu nie mogła sobie wymarzyć.
Spojrzał na swoją obumierającą dłoń, przypominając sobie diagnozę Severusa. Nie
ma najmniejszych wątpliwości — nie zdoła wystarczająco długo ochronić zamku.
Nie zdoła, wiedział o tym, co jeszcze bardziej go smuciło.
*
—
Na Merlina! Co się stało, dzieci? — spytała bardzo zaspana Poppy Pomfrey,
pomagając wnieść Ronalda Weasleya do Skrzydła Szpitalnego.
—
No, bo… — powiedziała Hermiona, gdy Ron się niewyraźnie odezwał.
—
Ćwiczyliśmy zaklęcia… I pomyliła mi się formułka — powiedział rudowłosy, a
Wybraniec szybko zorientował się w temacie, znał chłopaka dość długo, więc nie
było to coś niezwykłego.
—
Bo jutro mamy sprawdzian praktyczny z zaklęć i chcieliśmy tylko trochę potrenować
— oznajmił ze zdenerwowaniem czarnowłosy. Już czuł, że dziewczyna będzie mu
suszyć głowę za takie kłamstwo.
—
A nie wiecie, że nie powinno się czarować poza lekcjami? — spytała
pielęgniarka, a uczniowie to zignorowali. — Panie Potter… Myślę, że wraz z panną
Granger musicie na chwilę zostać. Zaklęcie mogło się odbić, co może mieć
negatywne dla waszego zdrowia skutki. — Kobieta szybko ich przebadała za pomocą
zaklęcia sondującego. Uśmiechnęła się, wiedząc, że wszystko z nimi w porządku,
była to da niej niemała na ten czas ulga. Odetchnęła głośno.
—
Macie wielkie szczęście, że was nie trafiło. A teraz idźcie spać, bo muszę się
zająć waszym przyjacielem. Jutro przedstawię dyrektorowi stan jego zdrowia —
oświadczyła kobieta, a oni oczywiście musieli się do tego zastosować. Pożegnali
się z Ronaldem i poszli do swoich pokoi.
*
Weszła
cicho do pokoju, uważając, aby nie obudzić Amandy.
Astorii tutaj nie
było — pewnie jest u jakiegoś swojego chłopaka czy Merlin wie kogo. Już miała
się położyć, gdy zauważyła dziwne zachowanie dziewczyny. Wierciła się, szarpała
sobie włosy i otwierała, co chwilę usta, jakby się topiła. Już miała nią potrząsnąć,
gdy ta nagle usiadła prosto, a jej wygląd się zmieniał — jej piękne, blond
włosy zostały zastąpione przez czerń, a skóra pojaśniała jeszcze bardziej. Gdy
otworzyła oczy, zauważyła, że jej nasiąkają one jeszcze większą zielenią niż
zwykle. Jednak po chwili nie dało się tego dojrzeć, poprzez szmaragdową
poświatę wychodzącą z niej i każdego ujścia. Marika naprawdę nie wiedziała, co
ma teraz zrobić. Czy oblać ją wodą, czy szykować się do walki, czy Merlin wie
co? Zanim zdążyła odpowiednio zareagować, jej koleżanka powoli otworzyła usta i
zaczęła mówić. Jednakże to brzmiało tak, jakby to mówiły dwie osoby, a nie
jedna.
— Gdy północ wybija,
W jesienną noc.
Od teraz życie to chwila,
Nie schowasz się pod koc.
Zbliża się dzień zagłady.
Zbliża się czas mroku.
Zbliża się wojna,
A wraz z nią
Śmierć zbierze wielkie żniwa.
Zabierze życie, odbierze nadzieję.
Od dzisiaj bije dzwon,
Od dzisiaj się wszystko zaczyna.
Jutro z pierwszej osoby uleci życie.
Dzisiaj domino ruszyło,
Nie zatrzyma się na nasze żądania!
Zło zniszczy wszystko,
Przeniknie wszystko.
Musimy walczyć!
Wódz, któremu się wydaje,
Że nim będzie.
Wszystko zmieni się w popiół.
Nadzieja umrze,
Wiedza będzie cierpieć,
A oddanie zda się na nic,
Wtedy, gdy każdy chce przetrwać.
Przeszłość nas dogoni,
Magia odbierze co jej.
Chaos zapanuje wszędzie.
Potomkowie legendy powstaną,
Smok zostanie zwalczony,
Mądrość pokona chaos,
Lojalność powróci,
A poświęcenie zmieni wszystko.
Miłość poświęcenia i lojalności sprawi,
Że już nic nie będzie takie, jak zawsze.
Gdy
tylko to powiedziała, wszystko wróciło do normy, a Montrose opadła na poduszki,
zasypiając jakby nic się nie stało. Za to panna Black o mało, co nie dostała
zawału.
Co
to w ogóle było?!, wykrzyczała w myślach.
Kilkakrotnie
sytuacja się powtórzyła, jednak w większej mierze były to nieznane brunetce
zagadki. Będzie musiała o tym porozmawiać z Severusem.
*
Wszystko,
co robimy zawsze sprowadza się do jednego — do śmierci. Nikt nie ma prawa
wracać zza światów. A jednak wszystko się zmienia, gdy ta jedna, szczególna
osoba się przebudzi. Świat chwieje się w posadach, martwi wracają do żywych, czarna
magia zastępuje dobrą — autorytety zdają się teraz na nic. Jednak są osoby,
które tego nie chcą. Same zamierzają rządzić całym światem, a ich ambicja nie
przewiduje żadnych innych opcji. Taką też osobą był nie kto inny, jak słynny
Lord Voldemort. Zamierzał rządzić i nie miał zamiaru odpuścić. Cena tego
wszystkiego nie była ważna.
—
Musisz uważać, Tom. Teraz musisz wszystko ostrożnie planować. Dlatego uważam,
że wysłanie na misję takiego dzieciaka jak Malfoy jest co najmniej
nieodpowiedzialne, wręcz niedopuszczalne. No oczywiście, jeżeli chcesz, aby twoje
plany wypaliły — oznajmił czarnowłosy, gładząc swoją brodę, która jest niemal
tak długa jak ta Albusa.
—
A nie przyszło ci do głowy, że może po prostu chcę ukarać Malfoyów? Cóż mogłoby
ich bardziej zaboleć, zmuszając do wierności, jak nie własne dziecko, które
kochają ponad życie? — spytał czerwonooki, a mężczyzna siedział cicho. Miał
rację, jednak to wszystko może zburzyć.
—
A nie lepiej by było zemstę na tej rodzinie przenieść w czasie? Może nastąpić
bunt twoich ludzi, a ta jakże cudowna rodzinka może zacząć pomagać Zakonowi,
byleby wyrwać synka ze szponów zła… Doceniam twój spryt, jednakże musisz brać
pod uwagę wszelakie płaszczyzny i planować wszystko na każdą ewentualność.
Zauważ też, że moja przodkini zaczyna mieszać — powiedział ciemnowłosy, a Toma
zaczęło to zastanawiać. Nie było żadnej wzmianki o jego babce w jakiejkolwiek
książce. Więc kim mogła być ta kobieta?
—
Twoja babcia? A co mogą mi zrobić spróchniałe, stare kości?
—
Och, Tom… A ja myślałem, że dostałeś w swoje szpony każdą księgę, choćby częściowo
związaną z czarną magią.
—
Nie do wszystkiego mam dostęp. W sumie są takie osoby na świecie, które mają,
jednakże są one za groźne, aby choćby próbować z nich coś wydobyć.
—
Dumbledore? — spytał zielonooki.
—
Dumbledore — potwierdził beznosy, pijąc Ognistą.
—
Więc moją babcią jest Morgana Le Fay. Teoretycznie nie powinienem wymawiać tego
imienia, bo to podobno przynosi zło i nieszczęście, jednak akurat tego nam
trzeba. Jednak czuję jej obecność. W Hogwarcie to jest najbardziej wyczuwalne.
Nie słyszałeś o tym, że duchy oraz obrazy ożywały?
—
Nie, nie słyszałem. Żaden sługa mnie o tym nie powiadomił, ale najpewniej albo
nie wiedzieli, albo nie zdążyli powiedzieć.
—
Musisz się jeszcze bardziej zainteresować tym, co się dzieje w zamku. Nie mam
pojęcia jak Morgana w ogóle zdołała się uwolnić, bądź częściowo odzyskać moce.
Jedyne, co jest pewne to, że na pewno będziemy musieli walczyć. Taka właśnie
była cena władzy, której żądał.
*
Minęło kilka
dni od pamiętnego zdarzenia w Hogsmeade z Katie Bell i jej przyjaciółkami, chociaż
tym drugim nic się nie stało. Podczas, gdy dziewczyna leżała w Mungu na skutek
poważnego opętania, jej przyjaciółki nawet się nie martwiły. A powinny, bo któż
to wie, co się stanie, gdy znieważy się siłę klątwy?
Właśnie tego
dnia Severus Snape oceniał wykonanie zaklęcia Protego Maxima — musiał być
pewny, że ci idioci to potrafią. Gdy tylko Hunt skończyła odpowiadać i czarować,
zawołał do siebie uczennicę z Ravenclawu, Cassopeię Black.
— A więc,
Cassopeio, zaprezentuj nam zaklęcie Protego Maxima — powiedział mężczyzna, a
różowowłosa pokiwała głową.
—
Oczywiście, panie Sn… — Nie zdążyła nic więcej powiedzieć, bo poczuła, że do
jej gardła napływa gorąca ciecz, a białka oczne wykręcają się tak, aby nie było
widać niczego poza swoimi własnymi organami wewnętrznymi.
Z jej ust
zaczęła się sączyć strużka krwi, jednak po chwili krew płynęła jak rzek, przy
akompaniamencie pękania oraz mielenia na popiół kości. Dziewczęta natychmiast
się rozpłakały i wrzeszczały, a chłopcy również mieli niewyraźne miny. Severus
Snape jako nauczyciel natychmiast wezwał pomoc i sam próbował coś zdziałać, ale
to na nic.
Było już za
późno dla niej.
Cokolwiek to
było, rozsadziło dziewczynę tak, że po prostu przy rozdzierającym krzyku
wybuchła swoim mięsem i resztkami szkieletu, zdobiąc salę, uczniów, ławki i jego
samego.
Widział, jak
jedna z Krukonek, której trafił się organ wrzeszczała w niebogłosy, a następnie
zemdlała.
Jeszcze inna
zaczęła piszczeć z przerażenia.
A Parkinson
— jakby tego było mało — Parkinson zwymiotowała na swojego przyjaciela, Goyle’a.
Gdyby nie
to, co wcześniej widział jako śmierciożerca — sam zachowywałby się bardzo
podobnie. Za to Lestrange to ciekawe zjawisko. Nie dość, że nie spanikowała, to
jeszcze zgarnęła krew dłonią z twarzy i oblizała, mrucząc coś pod nosem, co go
dziwiło.
Taka śmierć
to najgorsze, co może spotkać kogokolwiek i nie życzyłby tego nawet Potterowi.
Ani seniorowi, ani juniorowi. To na pewno była klątwa, a reasumując, było to
kolejne takie zaklęcie w ostatnim czasie.
Chwila. Draco ma misję zabicia Dumbledore’a. Może to
on? Przecież często się zdarza, że plany nie uchodzą pomyślnie, a to jest jego
pierwsza misja. Muszę z nim pomówić — przysiągłem Narcyzie, że go ochronię, pomyślał Snape.
Nagle
zjawiła się kadra nauczycielska, wyprowadzając uczniów za klasę i dbając o to,
aby dotarli prosto do Pokoi Wspólnych, chociaż sami mieli nadszarpaną psychikę
po tym wydarzeniu. W końcu nie na co
dzień widzi się wszędzie resztki ciała jednej z uczennic, prawda?
*
Westchnęła
cicho, szukając Rona w okolicach Wieży Gryffindoru. Przecież musiała go
przeprosić. Sumienie nie dawało jej spać po nocach z tego powodu, martwiła się.
Nie
był sam, ale i tak musiała go przeprosić. Odetchnęła cicho, licząc do
dziesięciu. Chyba nie będzie tak źle? Gdy podniosła wzrok, zauważyła, że się na
nią patrzą. Odchrząknęła i podeszła do Ronalda.
—
Cześć… Ja… Chciałabym cię przeprosić… Chociaż nie zdziwię się, jak na mnie
doniesiesz czy coś. Normalnie bym to zignorowała, ale tym razem mogłam cię
zabić, a uwierz mi — nie zamierzałam tego zrobić — mówiła, o mało co nie
plącząc się we własnych słowach. Może dla innych było głupie, jednak ją zżerało
poczucie winy. Jednak reakcja chłopaka ją zaskoczyła.
—
Nie mam ci tego za złe. To znaczy, fakt, rany są i no jednak cudownie nie jest,
ale… Ja święty nie byłem, sprowokowałem. Ja zapomnę o tym, Ty o tym zapomnisz i
będzie dobrze — mrugnął do niej porozumiewawczo i wraz ze swoimi przyjaciółmi
poszli w swoją stronę, za to blondynka odetchnęła z ulgą. Ma to z głowy. Ma
Rona z głowy!
Z
tej radości aż w skowronkach ruszyła w stronę Pokoju Wspólnego.
*
—
No Zabini, jak na ten moment niezbyt dobrze ci idzie z zakładem — powiedział
złośliwie Draco, a Pansy zaczęła myśleć.
O jakim zakładzie ta dwójka mówi?
Trzeba by zasięgnąć języka,
pomyślała czarnowłosa i uśmiechnęła się drapieżnie do Astorii. Jeżeli się dowie
o wszystkim, będzie się dobrze bawić. I to kosztem Zabiniego oraz jego biednej,
nieszczęsnej ofiary.
Jednak
nadal udawała ich głupią, niewiedzącą o niczym przyjaciółeczkę.
—
Smoku, na coś takiego trzeba czasu. Subtelne działanie, a nie stylu durnego
Gryfona. To, że ty używasz jedynie swojej prawej powieki, a każda jest gotowa
wskoczyć ci do łóżka, nie znaczy, że ja też tak robię. Proste metody wolę
zostawiać słabszym graczom — Uśmiechnął się wrednie, a blondas spiorunował go
wzrokiem. Na coś takiego nie ma łatwej riposty.
—
Masz jakiś konkretny plan? — spytał a czarnoskóry wzruszył ramionami.
—
Wiesz, raczej nie. Plan nie wypali, jeżeli to wszystko ma wyjść przekonująco,
dlatego ze wszystkim będę postępować spontanicznie. Niestety na ten moment to
na nią nie działa, jednak wiem jak już temu zaradzić — oznajmił tajemniczo
brązowooki, a Malfoy doszedł do wniosku, że musi go spić i dowiedzieć się
wszystkiego o tym.
Chociaż
chciał jak najszybszego rozwiązania zakładu, wiadomo jednak, że cierpliwość
jest cnotą. Co prawda, gryfońską, ale i Ślizgonom też się przydaje. Jednak
warto poczekać na rozwój wydarzeń i na efekty tych wydarzeń, a on już zamierzał
czekać tyle, ile tylko trzeba.
*
Gdy
tylko weszła do Pokoju Wspólnego, od razu rzucili się jej w oczy sławny duet —
głupi i głupszy w ślizgońskiej odsłonie. Zamierzała cicho i niepostrzeżenie
przemknąć obok nich, bo Zabiniemu nie daj Merlinie wpadną jakieś durne pomysły,
a na to nie miała ochoty. Już jej wystarczy, jak ją denerwuje — nie potrzebuje
tego, aby ją jeszcze ośmieszał. Po cichu się skradała, jednak zgodnie z trzecim
prawem przypadku — im bardziej się skradasz, łatwiej cię zauważą, tak więc nie
mogła uniknąć konfrontacji z Czarną Czachą.
Myśląc,
że już ich wyminęła, poczuła, że ktoś ją łapie za ramię i przyciąga do siebie.
—
Gdzie chcesz mi uciec, panno muzykalna? — spytał Blaise tym swoim tonem
seksownego, romantycznego uwodziciela, przez który większość dziewczyn nie
mogła normalnie myśleć. Czując jego dotyk, również doznała przyjemne uczucie.
Takie tanie zagrywki są zbyt
proste jak na mnie! A te ciarki to pewnie z zimna. Na pewno to jest z zimna, z
pewnością,
pomyślała Montrose, mając minę cierpiętnicy.
—
Uciec? Nie chcę uciec, tylko sobie pójść — wysyczała, próbując się wydostać. Na
jej nieszczęście Zabini był silny, więc nie dał jej tak łatwo odejść.
—
Tak? Załóżmy, że ci wierzę. To w takim razie ja ci coś powiem i sobie pójdziesz
— oznajmił takim tonem, jakby nie znosił sprzeciwu. Niemal zaczęła się go bać.
—
Streść się i daj mi spokój, dobrze? A nie masz złamanego nosa i obitego krocza
tylko dlatego, że dzisiaj mam dobry humor — mruknęła dziewczyna, opierając ręce
na biodrach i tupiąc nogą.
—
Jak dobrze ci wiadomo, z powodu pewnych wydarzeń nasza randka nawet nie zdążyła
się odbyć. Chciałbym cię zaprosić do swojej rezydencji na Nowy Rok. Mam
nadzieję, że się zjawisz. — Mrugnął do niej, szybko puszczając i odchodząc ze
swoimi przyjaciółmi. Była tym wszystkim tak zaskoczona, że jej mina
przypominała sparaliżowaną przez bazyliszka.
Dopiero, gdy Acrimonia uderzyła przyjaciółkę w głowę, ta się otrząsnęła
ze swoich myśli.
—
Co ci jest dziewczyno? Masz minę jakbyś nagiego Longbottoma zobaczyła. — Zaśmiała
się dziewczyna. Ale mina Amandy się nie zmieniła. Coś było nie tak. — Amanda…
Co się dzieje?
—
Nie zobaczyłam nagiego Longbottoma. To coś dużo gorszego.
—
Co może być gorsze od tego?
—
Mam jechać do Zabiniego na Nowy Rok… —
wyszeptała przerażona, patrząc w dół. Cholera jasna, mogła pójść sobie z nim na
tę randkę dużo wcześniej. Jak ja się z
tego wywinę?! — zastanawiała się dziewczyna. Jedno wiedziała na pewno — to
będzie długa impreza.