piątek, 25 grudnia 2015

Exile Mockingjays: Danse Macabre.

Witam w ten świąteczne popołudnie! Jak widzicie, dodaję kolejną część EM oraz jest troszeczkę zmian na blogu. Mam nadzieję, że nowy szablon Wam się podoba. Mnie bardzo! :D
Teraz druga część EM jest odhaczona i mogę wziąć się ostro za poprawki Blandy, tak, jak obiecałam. Zamierzam dotrzymać słowa.Dwie OC są usunięte ( jak na razie) z mini. Będą mieć później swą rolę.  Ostrzegam, tekst jest niebetowany. Za każdy wytknięty błąd i konstruktywną krytykę ( nie hejt) będę wdzięczna.Chciałabym Was prosić jeszcze o komentarze - chociażby głupie '' podoba mi się, czekam na więcej''. Dla Was to chwila, a dla mnie radość na cały dzień. :D Oczywiście, EM jest także dostępne na wattpadzie, o tu: Exile Mockingjays na wattpadzie Osobiście mam wrażenie, że ta część poszła mi trochę gorzej, jednak to Wasze zdanie się liczy. :D 
Dedykuję tę część wszystkim, którzy to czytają oraz tym, którzy będą chcieli skomentować. :D Zapraszam serdecznie do lektury. :) + link do pierwszej części: Exile Mockingjays: We Remain
______________________________________________________________________

                Wbrew pozorom, spokojny szum tego domu nosił się w snach i myślach gości tej rezydencji. Chociaż ewidentnie to stwierdzenie tutaj nie pasuje — są więźniami, z małymi szansami na przeżycie. Każde z nich po kolei żałowało, że zgodzili się na tą durną zabawę. W momencie zatrzaśnięcia się drzwi również zatrzasnęła się furtka z ich marzeniami oraz pragnieniami. W ich umysłach ciągle odtwarzało się tykanie oraz dwa słowa, powtarzane co moment w ich głowie...
            Tik-tak, tik-tak, tik-tak, wygnane kosogłosy, wygnane kosogłosy…
            Tymczasem postać w masce szybkim krokiem przemierzała korytarz, szukając pustej ramy na obraz. Myśli w jej głowie wibrowały jak szalone, domagając się uwagi i rozwinięcia. Jednak teraz nie było na to czasu. W końcu, wypadałoby zrobić martwej Ginewrze portret na pamiątkę. Było jej nawet żal, że to rudowłosa umarła jako pierwsza. Jednak ktoś musiał i padło niestety na nią. Albo ruda, albo ona. A ona siebie lubiła po stokroć bardziej.         Podczas, gdy delikatny blask zaklęcia Lumos padał na jej twarz, oświetlając jej drogę, ona przegryzała wargę. Z całych sił skupiła się na szukaniu wolnej ramy, ignorując przekleństwa, które sypały się z obrazów, na które padł choćby skrawek blasku. Nie ma co się dziwić - gdy żyjesz w ciemności, to po pewnym czasie światło jest dla Ciebie jak woda święcona dla demonów. Po prostu się dostosowujesz, nic w tym złego.
            Im dalej szła, tym bardziej nabierała pewności siebie a strach ulatniał się gdzieś po drodze.  Dla niej odwaga była ważną częścią życia, ponieważ tylko ta cecha pozwala przeżyć ci okropieństwa wojny.
            Nagle zaciekawił ją ostatni obraz w korytarzu, więc przystanęła, poświęcając mu całą uwagę. Białe tło, na którym znajdował się biały tron. Od obrazu odcinała się postać — piękna, brązowowłosa, a od stóp do głów w czerni, na plecach mając kołczan, łuk i siedem strzał. Delikatnie musnęła dłonią ramę obrazu, wzdychając cicho. Chwilę później poczuła delikatny, niczym muśnięcie wiatru, ruch pod palcami. Uniosła wzrok, a persona wolnym, dostojnym krokiem szła w jej stronę, nie zmieniając miny, ba, nawet nie mrugnęła! W końcu była na tyle blisko, że czuła ciepło jej palców na swoich własnych. Zanim zdążyła się cofnąć, usłyszała:
            — Nie masz prawa tego zrobić. Nie im. To są Twoi przyjaciele! A będąc na arenie, nauczyłam się jednego – mając przyjaciół, masz wszystko. Będąc samym nic nie osiągniesz i nie masz nikogo.
            — Nie Ty będziesz mi mówić, co mam zrobić. Nie jesteś nikim ważnym, by wpłynąć na moje wybory. Dobrze wiem, czego chcę. Chcę szczęścia. A to, że muszę ponieść jakieś inne koszty jest mało istotne. Co prawda, kiedyś to do mnie wróci, ale teraz nie mam czasu na to — prychnęła pogardliwie, zakładając ręce na swoim, niezbyt dużym, biuście.
            — Zastanów się dobrze, wygnany kosogłosie, czy aby na pewno chcesz to zrobić. Ta decyzja może zniszczyć całą moją przyszłość, bądź ją ugruntować. Ludzie mogliby żyć wiecznie, bez wojen, bez… Igrzysk… — wyszeptała, a jej usta zadrżały. W oczach już czaiły się pierwsze krople łez. Samo wspomnienie o Igrzyskach bolało jakby w żyłach krążyła największa trucizna, używana tak powszechnie przez Prezydenta Snowa. — Musisz zaprzestać tworzenia horroru w tym domu! To Dom Pamięci! Tu nic nie odpłynie w dal. Co się stanie w tym domu, zostanie w nim na zawsze! Przerwij to, dopóki nie jest jeszcze za późno. Jeszcze możesz się z tego wycofać, musisz mnie tylko pos… — tłumaczyła chaotycznie, aż usłyszała krzyk.
            — NIE! Nie będę się zastanawiać, nie będę się wycofywać! Dopiero rozgrywam partyjkę pokera, gdzie stawką jest moje szczęście. Nie Ty jedna jesteś ofiarą koszmaru. Ja przeżyłam wojnę! Widziałam, jak ludzie, z którymi zakładałam Tiarę Przydziału, padają na ziemię bez życia! Jak ich oczy stopniowo gasną, jak byli torturowani Cruciatusem! Ty nigdy tego ani nie doświadczysz, ani nie zrozumiesz! — wykrzyczała, nieświadomie gestykulując impulsywnie rękoma.
            — Kochany, naiwny kosogłosik… Igrzyska to jest rzeźnia. Wybiera się dwadzieścia cztery osoby, po dwie z każdego dystryktu. Żywa wychodzi JEDNA! Rozumiesz?! Musisz zabić resztę. I nie ważne, czy to jest chłopak dwa razy starszy od Ciebie, czy dzieciak, który dopiero skończył jedenaście lat. Idziesz i musisz ich wszystkich zamordować. Nawet swojego sąsiada z sypiącej się chaty obok… — przerwała, milknąc, jednak szybko znów się odezwała, tym razem z dziką, nieokiełznaną wściekłością — Jesteś widowiskiem dla bandy dziwaków. I od tego, jak bardzo wejdziesz im w dupę zależy, czy przeżyjesz ten koszmar! Mój bliski przyjaciel, Haymitch, wpadł w alkoholizm, zaraz po swoich pierwszych Igrzyskach. Był on jedyną, żywą osobą z dwunastego dystryktu, która  przeżyła w tym. Więc nie mów mi, że nie zrozumiem! Mojego męża torturowano w Kapitolu, do tej pory ma problemy z pamięcią. Nie pamięta, co jest prawdą, a co fałszywym wspomnieniem. Te twoje tortury Cruciatusem to nic! Zabrano mu szczęście, wiesz?! A jednak, ciągle mamy wybór, jak chcemy żyć. Nie musisz tego robić. Nie musisz.
            — Mylisz się, kimkolwiek jesteś. Nie mam wyboru. Muszę zabić ich wszystkich, albo nigdy nie zaznam szczęścia.
            — Musisz być naprawdę głupia, skoro nie rozumiesz oczywistych rzeczy — wysyczała groźnie kobieta z obrazu, pochylając się drapieżnie w jej stronę.
            — Rozumiem aż nadto. Jeżeli chodzi o miłość oraz wojnę to nie ma wyborów, są tylko konieczności. Pozabijam ich własnymi rękoma, jeżeli zajdzie taka potrzeba.  — po czym wściekła odeszła w dalszą ciemność, w większą nicość niż tą, którą tu zastała.
                                                           ***
            Podrzucał różdżkę do góry, chcąc uspokoić szalenie bijące resztki jego serca. Lazurowe oczy, które zgasły wieczorem, prześladują go ciągle w myślach. Tak, jakby cały czas czytał tylko ten jeden fragment, widząc tylko jej oczy. Straciła życie w jakiejś chorej grze jakiegoś popieprzonego szaleńca, a raczej pary szaleńców.
            Żałował, że to nie on zginął zamiast niej. Jego życie już nie było istotne, a ona miała wszystko — gdyby umarł, mogłaby ułożyć sobie rodzinę od nowa. Przeklinał w duchu, że przed starciem z Voldemortem w Zakazanym Lesie wyrzucił Kamień Wskrzeszenia, zamiast go sobie zostawić. Przynajmniej Ginny by tu była. Chociaż jako duch, ale byłaby tu z nim…
            Ciężko mu się śpi bez tej malutkiej, rudej istotki, której włosy zawsze sprawiały, że się nimi dławił. Nie był w stanie spokojnie spać, nie słysząc bicia jej malutkiego, ale jakże kochanego serduszka. Nie słysząc jej spokojnego, miarowego oddechu sam popadał w panikę. Za każdym razem sprawdzał, co się dzieje. Zaraz jednak przypominał sobie, że ona już nie żyje. Że ona już nie wróci. Nie ma jej. I nie będzie. 
            Wspomnienia wciąż i wciąż go atakowały, zadając nowe rany oraz rozdrapując przy okazji stare.  Nie chciał już żyć, nie chciał być już Wybrańcem, nie bez niej — nie potrafiłby tego znieść. Wydaje się to proste — sława, rozpoznawalność i duże pieniądze do końca życia, jednak bez niej traciło to znaczenie. Ciągłe plotki, pytania, naruszanie jego prywatności tylko dobiłyby go bardziej, aż w końcu by się stoczył po równi pochyłej i skończył jak zwyczajny, mugolski menel.
            Chrzęst zamka na pokrytym martwą ciszą korytarzu obudził jego czujność. Wstał, wiedziony ciekawością, zaczął podsłuchiwać, co tam się dzieje. W końcu dwa głosy zaczęły być dużo wyraźniejsze.
            — Dobrze wiesz, że ja nigdy tego nie popierałem. Może i mam swoje za uszami, może i jestem draniem, ale nie zabiję naszych przyjaciół! — po chwili usłyszał głośne plaśnięcie. Widmo zostało uderzone.
— Zamknij się! Zrobisz to, kochanie. Trzeba to zrobić w imię naszego szczęścia. Przeżyłam swoje, nie zamierzam też się narazić na publiczny ostracyzm. Nie zamierzam się bać o zdanie innych, będzie liczyć się to, co ja chcę. — ostry, stanowczy głos przecinał ciszę oraz echo świszczącego wiatru. Natomiast w głowie jedynego, żyjącego Pottera rodziło się coraz więcej pytań. Kto zabił jego Ginny i kto z towarzystwa jest zdrajcą?
                                                           ***
            Jasne, złote słońce rzucało grzejące promienie słońca przez otwarte okno, pozwalając, aby wiatr bawił się z firanami. Wszystkie, jeszcze żyjące osoby niechętnie zasiadły przy zastawionym stole, niemal uginającym się od wszelakich smakołyków. Na samym środku salonu znów pojawiły się widma. Widząc je, Harry zerwał się jak oparzony i pobiegł. Nie mogli tu czarować, ale chociaż miał coś, do czego nie potrzebował magii - swoje pięści.
            Szybko znalazł się przy nich, dzięki swojej szybkości oraz zwinności. Nie potrzebował chwili do namysłu - natychmiast uderzył przeciwnika w brzuch. Teoretycznie, po takim ciosie ofiara powinna się chociaż zatoczyć do tyłu, jednak ręka Wybrańca przeszła przez niego, niczym przez płynącą wodę.
            — Wy… Wy skurwiele… Zabiliście… Moją Ginny… — wysapał, po chwili atakując drugie widmo nogą, jednak przeszła przez jego ciało, nie zadając żadnych obrażeń. Harry, szybko orientując się, że tak nic nie wskóra, próbował zedrzeć maskę. — Zabiję was… Zabiję… Zabiję… Zabiję! — syczał groźnie, po chwili zmieniając zamiar. Teraz dusił swojego przeciwnika. Do czasu, aż nie poczuł, aż ktoś go podnosi za nadgarstek, po czym boleśnie wykręca mu dłoń.
            —  Jak śmiesz podnosić na nas rękę? — zapytało oburzone widmo, a mimika na jego twarzy nie wyglądała przyjaźnie. Zapamiętaj sobie – z nami nie wygrasz, Wybrany kosogłosie — po czym rzucił go na drugi koniec pokoju, jakby był jedynie szmacianą laleczką, która waży kilka kilogramów. Po czym, jak gdyby nigdy nic, odwrócili się w stronę publiki, zupełnie jak zaprogramowane komputerowo roboty.
            — Smacznego, wygnane kosogłosy — powiedziały usłużnie, odsuwając się od stołu. Już każdy miał jeść, gdy Neville postanowił zainterweniować.
            — Jaką mamy gwarancję, że te jedzenie nie jest przez was zatrute? — zapytał z dużą dozą nieufności, jak na siebie. Większość patrzyła na niego w milczeniu. Żadne z nich by nie pomyślało o tym, że można by ich tym otruć, wybijając jak kaczki.
            — Dobrze, że dbasz o bezpieczeństwo, wygnany kosogłosie — pochwalił chłopaka, jednak nie zmienił swego położenia. — Odnosząc się do twego pytania, młodzieńcze, i tak zginiecie. Nie mamy powodu, by truć wasz pokarm. Przynajmniej z samego rana oraz na krańcu wieczora. Między tymi dwoma okresami nie daję żadnej gwarancji, że jedzenie jest czyste od trucizn, wygnany kosogłosie…  — odpowiedział, zakładając ręce do tyłu, tymczasem jeden z widelców upadł na ziemię z dużym łoskotem.
            — Wyjaśnijcie mi jedną rzecz… — powiedział, z początku spokojnie, Blaise, jednak z każdą chwilą coraz bardziej się denerwował — Czemu do kurwy nędzy nas tak nazywacie?! Co to w ogóle są te pieprzone kosogłosy?! — trzasnął ręką o blat, wywołując niemały hałas. Dopiero uścisk Amandy uspokoił jego zapędy, na tyle, by grzecznie usiadł na swoim miejscu.
            — Zawsze możecie podpytać obrazów. Jest tu także biblioteka, do której możecie zajrzeć. Pamiętajcie jednak, że od dzisiaj ten pokój oraz sypialnie jest jedyną bezpieczną oazą, w której nie stanie wam się żadna krzywda, przynajmniej nie od nas.
            — Wybacz, drogi… Panie? Tak, będzie tak dobrze. Wybacz, jednak ja wolałabym wiedzieć już teraz. Nie uśmiecha mi się niewiedza. Bez wiedzy nie masz niczego, nawet szczęścia — odparła Hermiona Granger. Przeczytała większość dostępnych jej ksiąg, jednak kosogłos nic jej nie mówił. Chyba, że jest prastarym, już niedostępnym składnikiem eliksirów. Jest to dosyć możliwe — często magiczne istoty cierpiały, aby z ich ciała zebrać materiały na eliksiry, na różdżki bądź na zwyczajne ubranie u Madame Malkin.
            — A więc słuchajcie… Wy, piękna dziesią… znaczy, teraz już dziewiątka, jesteście oznaką buntu, rebelii. To łączy Was z kosogłosami - pięknymi ptakami, stworzonymi przez rząd z innego wymiaru. Przetrwaliście, mimo wszystko. Wasze życie, wspomnienia, bóle oraz poświęcenia — trzymacie się aż do teraz, mimo usilnych prób zabicia was oraz zamiecenia pod dywan. Szybko uczycie się przetrwać, jednak podchwytujecie też piękne rzeczy, przepiękne wartości… Tak jak one. Dlatego jesteście nazywani kosogłosami. A wygnanymi to już się najpewniej domyśleć możecie. Nie wszyscy z was są głupi jak but — tu skierował swoją twarz, okrytą maską na Hermionę i Marikę, po czym oba widma za jednym obrotem znikły, zostawiając za sobą czarny pył.
                                                           ***
            Wraz z ostatnim kęsem, niezręczna cisza uleciała gdzieś w dal, a wszyscy usiedli w kręgu, patrząc po sobie niepewnie.
            — Dobra, chyba wszyscy myślimy o tym samym  — powiedział Neville, lekko obejmując swoją dobrą koleżankę, Sonię. — Z stąd trzeba zwiać i to bezzwłocznie. Nie ma co czekać, aż nas powybijają. Na ten moment mam dosyć śmierci do końca życia. Jakieś pomysły? — spytał, a w jego głosie było słuchać pewność siebie. Tak, jakby nagle chłopak, który bał się własnego cienia dostał porządnej dawki odwagi.
            — Wow, Longbottom,  ty myślisz… To dość fascynujące. Oczywiście, ucieczka jest ważna. Ale czy na pewno powinniśmy węszyć? Ja bym tu został i się nigdzie nie ruszał — odpowiedział blondyn, wyciągając wygodnie nogi.
            — Tchórz — usłyszał złowrogi syk Rona, który zaborczo obejmował Hermionę. Miał ochotę wybić mu wszystkie zęby i własnymi rękoma wyrwać wszystkie, paskudne włosy i pobić równie obrzydliwą twarz Weasleya.
            — Ja nie tchórzę. Myślę logicznie. — odpowiedział, biorąc z stołu filiżankę z zieloną herbatą. Przysunął ją do swych ust, upijając odrobinę, przy okazji delektując się każdym łykiem.  Po chwili oparł dłonie na kolanach, z zaciekawieniem obserwując twarze pozostałych. — Jednak bez planu tego domu zbyt wiele nie zdziałamy. A pójście bez znajomości  może nie skończyć się dobrze. Skoro mamy tu umierać, to skąd wiadomo, że tu nie ma pułapek? Może i nawet w tym pokoju  może coś na nas czyhać. Trzeba być ostrożnym. Musimy się zastanowić, co zrobić i jak to wszystko rozegrać. Bo nie oszukujmy się – możemy zginąć nawet idąc z stąd do swoich sypialni. Wystarczy tylko wola tych widm. Sami słyszeliście, że według nich nie wygramy – więc dom na sto procent jest naszpikowany pułapkami, chmurami trucizn i innymi, mniej, bądź bardziej wymyślnymi formami szybkiej, bądź wolnej śmierci. Działanie na żywioł, czy chęć zemsty — tu skierował wzrok na Pottera — nic nam nie da, a może jedynie pogorszyć sytuację.
            — Jakkolwiek to zabrzmi, muszę zgodzić się z Draconem — powiedziała Hermiona — To wszystko to gra. Widma próbują nas zmusić do grania według ich reguł, a każde odchylenie może być ukarane. Nie wolno nam zrobić złego kroku, jeżeli nie mamy żadnego zabezpieczenia, bądź powodu… — tłumaczyła Hermiona, jednak nie było dane jej dokończyć.
            — Zabicie Ginny to nie jest powód, by ruszyć dupy i zabić tych popierdoleńców?! — zapytał Harry, dość mocno podirytowany. Większości serce się krajało, widząc, co się z nim stało w przeciągu jednej nocy.
            — Rozumiem Harry, że cierpisz, jednak nie możemy teraz ryzykować. Wiem, że mocno ją kochasz, jednak ona by chciała, byś wyszedł z tego bagna, prawda? Więc teraz proszę, posłuchaj mnie do końca — wpatrywała się w przyjaciela, aż w końcu ten, totalnie zrezygnowany, kiwnął potwierdzająco głową, siadając na swoje miejsce. — Musimy przeszukać ten pokój. Gdzieś na pewno muszą być ukryte plany. Mając plany, będziemy mogli łatwiej przeszukać dom pod kątem ucieczki, oraz ochrony. Możemy się dowiedzieć, jak walczyć z widmami, jedynie studiując rozmiary pokoi oraz ukrytych pomieszczeń. Opcji jest tak wiele… — mówiła Hermiona, z coraz bardziej widoczną chęcią działania. Nie była typem przywódcy, jednak większość osób z stąd była gotowa za nią podążyć. — W każdym razie, musimy teraz szukać.
                                                           ***
            Dwie kobiety — Carrow oraz Snape, szukały planów tego domu w różnych księgach, pod obrazami… Jednak nic nie znalazły. Westchnęły głośno, opierając się o siebie plecami i łącząc swoje dłonie w lekkim uścisku.
            W tej pozycji wyglądały jak ogień i woda - jedna  była blondynką, druga miała włosy czarne jak nocne niebo. Oczy jednej były brązowe, a w nich odbijało się ciepło jej duszy, natomiast oczy drugiej lśniły soczystą zielenią - był to kolor, który oznaczał nadzieję. Sonia była wysoka, Marika niska. Carrow nosiła luźne, letnie sukienki, za to Marika zdecydowanie wolała inne ubrania, w bardziej… ciemniejszych kolorach. Z charakteru też się różniły — jedna była spokojną, zrównoważoną, jednak równie niebezpieczną ślizgonką, natomiast druga była czasem narwana, zbyt odważna i brawurowa, jednak była Gryfonką, w której mimo wszystko, tkwiła artystyczna dusza. Niektóre różnice mogą sprawić, że te osoby się znienawidzą – nic bardziej mylnego. Były dla siebie przyjaciółkami. Jedna była powierniczką drugiej. Nawzajem pocieszały się, gdy ich drugie połówki wyruszały na niebezpieczne misje.  I obie razem przeżywały żałobę — Bellatrix Lestrange oraz Severusa Snape’a. Dla innych ludzi oni byli niczym, mordercami, śmieciami… Jednak dla nich świat zaczynał się i kończył na tych osobach.
            Po chwili wsparcia, odwróciły się twarzami do siebie, mocno się obejmując. Reakcje innych były różne — jednak teraz się nie liczyły. Przez tą chwilę były słabe. Jednak chwila ma to do siebie, że zazwyczaj jest krótka, więc ich przytulenie również trwało zaledwie kilka sekund, po czym niewzruszone wróciły do szukania planów.
            Godzinę później przeszukane było już dosłownie wszystko — od szafek i szuflad, aż po wszystkie kartki w dostępnych książkach. Nie było nigdzie. Żadnej pomocy, która pomogłaby im uciec. Tak naprawdę, to nikt nie wierzył w to, że cokolwiek znajdą.
            — Wiecie, że w sumie zmarnowaliśmy jedynie czas? — spytała Marika wszystkich pozostałych, ale nie uzyskała odpowiedzi. Mogła się tego spodziewać. Zrezygnowana zaczęła się przyglądać jednemu z wielu malunków, znajdujących się na ścianie. Ten konkretny przedstawiał ruiny, najpewniej jakiegoś rynku. Mgła delikatnie otulała zniszczone budynki oraz kupy gruzu, przez co obraz sprawiał wrażenie mrocznego. Wyglądało to tak, jakby ktoś użył wszystkiego, co ma, aby zniszczyć to miejsce. Mogła sobie wyobrazić, jakie to było piękne oraz pełne ludzi, uczęszczających na zakupy, a to po rybę, a to po kozę, bądź inne, równie potrzebne rzeczy. Nagle jej uwagę przykuł napis, który postanowiła odczytać.
            — Dystrykt dwunasty… — odczytała cicho, gładząc dłonią płótno oraz wdychając delikatny zapach starych już farb. Pod palcami poczuła ruch, jakby woda zaczęła falować. Z strachem się odsunęła na stosowną odległość. Na szczęście - nie był to żaden potwór, ani widmo, tylko z pozoru zwyczajny, krępy blondyn. Szedł w stronę centrum obrazu, a na ramionach miał dwa, bardzo ciężkie worki od mąki. Im był bliżej, tym więcej szczegółów dostrzegała — włosy opadające bez kontroli na czoło, poruszające, niebieskie oczy oraz brak lewej nogi, która  została zastąpiona protezą, najpewniej z metalu. Gdy już dalej nie mógł iść, stanął w miejscu, zrzucając ciężar z ramion i wpatrując się wprost w panią Snape.
            — Kim jesteś? — zapytała Marika, patrząc na nieznajomego mężczyznę na obrazie.
— Jestem synem piekarza — odpowiedział cicho, głosem wypranym z uczuć.
— Nie rozumiesz mnie... Kim jesteś? — powtórzyła pytanie, nie spuszczając wzroku.
            — Jestem malarzem — znów odpowiedział tak, jakby nic go nie interesowało. W tym momencie Ronald postanowił się wtrącić.
— Odpowiedz jej, jak cię pyta! — wykrzyknął Ron, podchodząc bliżej Mariki. Wszyscy wiedzieli, że rudzielec nie był znany z cierpliwości. Z taktu też.
—  Jestem zwycięzcą w  74. Igrzyskach Głodowych oraz w Trzecim Ćwierćwieczu Poskromienia. —  znów z jego ust wypłynęło suche zdanie, bezbarwne jak pozostałe. —  W szeregach macie zdrajcę, bądź nawet zdrajców. Nie da się tego wszystkiego zorganizować z oddali, wiem to. Ale domyślam się, że nie zamierzacie czekać na śmierć, tylko chcecie się bronić. Ja daję Wam taką możliwość. Ale od tej pory, musicie działać. Bo czekanie nic nie daje, za to zabicie zdrajców owszem.   —  po czym rzucił przed stopy czarnowłosej dwa, pełne worki, które były dziurawe oraz dość zużyte. Przez braki w plecionce było widać srebrne, pewnie bardzo ostre noże oraz inne, niezbyt znane im bronie. — Więcej nie mogę Wam powiedzieć, ani pomóc, gdyż złamię reguły Domu Pamięci, a na to nie mogę sobie pozwolić… Do zobaczenia, wygnane kosogłosy… — wyszeptał, następnie obracając się do nich tyłem i wracając tam, skąd przyszedł.
— Rozumiecie coś z tego? — spytała niepewnie Amanda, będąc za swoim chłopakiem — Bo ja niekoniecznie. To niemożliwe, aby ktoś z nas zabijał… Żadne z nas nie byłoby zdolne do morderstw.
— Malfoy byłby, tak samo jak jego plugawy ojciec — te słowa wypłynęły, ku zaskoczeniu wszystkich, z ust samego Wybrańca. Nikt jednak nie śmiał się po tym odezwać, ani poruszyć, za to w ciszy wybierali sobie bronie.
                                                           ***
— Dla pewności powtórzę… Ja, Marika i Ron idziemy na drugie piętro. Amanda, Sonia i Neville idą do piwnicy, a Hermiona, Draco i Blaise przeszukają bibliotekę na pierwszym piętrze. Zgoda? — zapytał Harry, trzymając swoją broń w ręku — włócznię. Była o wiele wygodniejsza dla niego niż miecz i można było ją użyć bez ładowania, w przeciwieństwie do pistoletów.
            Każda z  obecnych tu osób miała swoją broń. Tak więc on miał włócznię, Hermiona miała noże, Ron trójząb, Neville miecz, Draco trójząb, Blaise z Amandą mieli pistolety, Sonia  łuk a Marika topór. Nie było wątpliwości, że te wspaniałe prezenty były bardzo użyteczne w misji, o ile nie były głównym bodźcem, dla którego oni w ogóle się ruszyli z miejsca, aby zawalczyć o wolność.
— Nie sądzę, aby temu gościowi można było ufać. Być może jest agentem tych widm? Nie jestem pewna, czy powinniśmy uży… — mówiła Hermiona, jednak reszta solidarnym gestem ją uciszyła. Nie było czasu na zastanawianie się, trzeba było działać!
            Szybko trzy grupy się rozdzieliły, aż pokój całkowicie opustoszał. Zaraz po zatrzaśnięciu drzwi dało się słyszeć głośny, przerażający śmiech i tykanie wskazówek zegara…
                                                           ***
Ogień paląc się na pochodniach dawał światło, ale niewystarczające, by rozświetlić całą piwnicę. Nic jednak nie mogli poradzić, gdyż w jednej ręce mieli pochodnie, natomiast w drugiej swoje bronie. A puszczenie któregoś z nich nie wchodziło w grę.
— Mam złe przeczucia… — wyszeptała Sonia, kładąc głowę na ramieniu przyjaciela. Amanda za to ubezpieczała tyły. Miała do tego najlepsze warunki, więc postanowiono to wykorzystać przy wędrówce. Trzymała się dzielnie, jednak jej instynkt mówił, że dzisiaj straci kolejną część swojego serca.
— Wiem… Ale nie martw się, będzie dobrze. Oboje mamy przecież dla kogo żyć. Nie my umrzemy…  — odpowiedział chłopak, krocząc dalej, chociaż nie był pewny swoich słów.
Mimo to nie mogli się zatrzymać. Dopóki mają siłę, to będą szli. Chociaż, broń nieco obciążała drużynę, on jednak trzymał się dzielnie. Nawet jego zmieniła wojna. Musiał przestać być wieczną ciamajdą i uważać się za gorszego. Musiał uwierzyć. A gdy to zrobił, wiara nareszcie zmieniła się w odwagę, którą nosił w sercu i którą udowodnił, zabijając Nagini mieczem Godryka Gryffindora. Dla niego nie był to wyczyn godny aplauzu, jednak nawet jego babcia była z niego dumna, ponieważ, jak nam wiadomo — plotki z pola bitwy niosły się niczym błyskawica po świecie czarodziejów, a syn państwa Lonbgbottomów został okrzyknięty bohaterem, który zniszczył ostatniego horkruxa Voldemorta.
            Po godzinnej wędrówce zauważyli naturalne światło słoneczne, wpadające promieniami przez dziury w ścianach. Byli już blisko…
            Szybko pokazał im na migi, aby się nie odzywały i biegły za nim. Dziewczęta tak uczyniły. Gdy już widzieli wielką, na pół zniszczoną ścianę, nagle z dziury obok wypełznęła ogromna kobra królewska, sycząc groźnie.
— Cofnąć się. — rozkazał brunet, wyciągając miecz przed siebie. Ma już doświadczenie w zabijaniu węży. Mimo chęci Sonii do walki, on zagrodził jej przejście dłonią, w której trzymał pochodnię — Nie ruszaj się — powiedział, a wąż rozchylił swój kaptur, a sycząc ukazał dwa, ogromne kły, najpewniej wypełnione śmiercionośnym jadem. Upuścił pochodnię, zaczynając biec w stronę gada, aż nagle zjawiła się tajemnicza mgła.
                                               ***
Gdy wszyscy już wstali z ziemi i się otrzepali, w końcu duchy zaczęły mówić.
            — I znowu się spotykamy… — wyszeptały radośnie widma, kręcąc się, niczym w tańcu. Nie zwiastowało to nic dobrego. — A więc postanowiliście szukać wyjścia? Odpowiemy Wam, że czegoś takiego nie ma, przynajmniej nie teraz i nie dla wszystkich. Dzisiaj mieliśmy nie zabijać, jednak… Po waszych akcjach zmieniliśmy zdanie — wysyczali groźnie, po czym zaczęli swoje obroty. — Tik-tak, tik-tak, tik-tak, gratulujemy odwagi, wygnany koso głosie… — wyśpiewały zjawy, swoimi kościstymi dłońmi wskazując na mordercę Nagini. Chłopak natychmiast poszarzał.
— Neville, nie! — krzyknęła Sonia i tylko tyle zdążyła zrobić, zanim wrócili do prawdziwego świata, gdzie wąż powoli dusił jej przyjaciela. Już chciała wystrzelić strzałę, gdy zaczął mówić.

— Nie rób tego! Zabierz Montrose i uciekajcie obie! — krzyknął, ale dziewczyna nie chciała go słuchać.  — Proszę… Musisz dać coś ode mnie Lunie… — powiedział, po czym rzucił w jej stronę naszyjnik z rodowym pierścieniem jego rodziny. Gdy zauważył, że złapała, znów zaczął krzyczeć. — Na co czekasz?! UCIEKAJ! — po czym ogromne wężysko wbiło w niego swoje kły, wstrzykując do żył swój jad. Pani Carrow nie trzeba było siedem razy powtarzać — wraz z Amandą zaczęły uciekać. Zanim zniknęła za rogiem, odwróciła się, a w tym samym momencie wąż pożerał, już martwego, jej przyjaciela… 

środa, 14 października 2015

Rocznica bloga.

                No  to czas najwyższy coś powiedzieć. Właśnie dziś mija rok istnienia Blandy! Muszę na początku podziękować różnym osobom. Bez nich Blandy by nie było, mimo, że niektóre z tych osób stały się szujami, zdrajcami, a jeszcze inne stały mi się bliższe niż kiedyś.
Tak więc dziękuję:

                Marice Snape z bloga Only Sevika, za to, że mnie zainspirowała do stworzenia tego bloga i była przy jego początkach ( a to, że kiepskich to już inna sprawa. xD). Jej wsparcie nie raz dawało mi siłę, by pisać dalej, mimo różnych przeciwności. Życzę jej więcej Sherlocka w odcinkach oraz weny zarówno do rysunków jak i do pisania.

                Acrimoni Hunt, znanej teraz jako Mattie — no cóż, teraz między nami nie jest dobrze i szczerze mówiąc, ona wybrała z kim się zadaje, jednak przez dłuższy okres była moją betą. Mimo wszystko, robiła tu to i owo, za co dziękuję.

                Sonii Black, znanej teraz jako Cosima z blogów takich jak: Story of Bellatrix,  Miniaturki i Kraina jutra. — ona była jedną z takich poważnie piszących autorek, które sprawiały, że z każdym nowym tekstem miałam orgazm oczu i zadowolenie czytelnicze. Różnie bywa między nami, zwłaszcza teraz, kiedy ma studia. Ale trzymam kciuki za nią oraz za to, by w końcu jej teksty stały się tak sławne, jak tylko zasługują. A uwierzcie mi — są warte czytania.

                Anastasii Curs, znanej z SKPZa co mogę jej podziękować? Przede wszystkim za to, że teraz ona będzie moją betą, a co za tym idzie - zbetuje wszystkie rozdziały oraz miniaturki ( życzę jej powodzenia, ahahahahahhaa). No i dziękuję jej za wsparcie i zrozumienie mnie w najgorszych momentach, za znoszenie każdej mojej fanaberii, bo ja wiem, że jestem ‘’ szalona, delikatnie ujmując’’. Życzę jej, aby w końcu miała czas na co chce i pragnę wyrazić swoje żądanie, aby w końcu stworzyła bloga, bo to, co ona pisze jest cudowne. Tak, że za każdym razem rozważam porzucenie pisania.

                Dziękuję hejterom — w końcu nic tak nie promuje jak oni. ;) Poprawiacie mi humor swoimi tekstami,  np.       
                               Masz strasznie wysokie ego. Od kiedy czytelnik równa się fanowi. Gorszy od twojego opowiadania jest twój charakter.

Albo to:
                                Masz beznadziejny charakter. Jesteś zadufana w sobie. Zrobię to co Acrimonia i przestanę tu wchodzić. Do widzenia.

Pomijając fakt, że ta osoba mnie nawet nie zna. ;) Tak czy tak — nie zmienisz mnie, bo mnie nie znasz, by mówić o mnie takie rzeczy. ;) Jeżeli chcesz zmieniać - poznaj. Może Ci się uda.

                Dziękuję także krytykom ( rozróżnij od hejtera. :>)Za to, że nie poddają się w wypisywaniu błędów w moim opku. Chociaż ciężko trochę brać to wszystko na klatę, to ja się staram to właśnie zrobić, aby szybko się poprawić i być lepszą w tym, co robię.

                Dziękuję także najważniejszej osobie na tym blogu — czyli Tobie, kochany Czytelniku. Dziękuję za to, że poświęcasz czas na czytanie wszystkiego, co wyjdzie spod mojej ręki. Dziękuję za to, że komentujesz, obserwujesz, a nawet jeżeli nie to czytasz. Nie sądziłam, że będę kojarzona ( Skoro autorka Domu Salazara kojarzy mój blog, to chyba coś to znaczy. :>) a wraz ze mną Blanda. Chociaż nie ukrywam, że bardzo tego chciałam. Dziękuję Tobie, drogi czytelniku za to, że nie porzucasz tej historii mimo jej błędów, których jestem świadoma.  Specjalnie dla was, dla tej grupy, która jest ze mną, wprowadzę zmiany w blogu.

                Muszę przyznać, że ciężko będzie to wszystko zmienić. Połowa mojej rozbudowanej fabuły na to opowiadanie przejdzie całkowity remont, co odrobinę boli. Ale czego się nie robi, by być w miarę docenianą autorką opowiadań?
                Przede wszystkim — zredukuję liczbę OC do jak najmniejszej liczby. Zwykle dodawałam OC, bo były moimi najlepszymi kumpelami. I to chyba był jeden z większych błędów jakie zrobiłam,  ponieważ OC z zasady się pisze trudniej, bo trzeba je wykreować. Przykładem jest Acrimonia. Teraz się gryziemy i ciągnięcie jej wątku przypomina mi bolesne rzeczy. Wątki z nimi będą zmienione częściowo, a na ich miejsce wsadzę postacie kanoniczne. Oczywiście, nie licząc Amandy i dwóch innych OC. Bo Blanda bez Amandy to już nie jest Blanda. ;)
                Druga rzecz — poprawię kulejące wątki a te, które nie zostały jeszcze rozwinięte to albo to zrobię w następnych rozdziałach, albo najzwyczajniej w świecie dopiszę do któregoś rozdziału. ;)
                Trzecia rzecz — będę zamawiać nowy szablon, bo ten nie kojarzy mi się zbyt dobrze. Jeżeli są osoby chętne do tego zadania, to z wielką ochotą przyjmę każdy. :D
                Czwarta rzecz — będę odpisywać na komentarze. Frozenka, wypowiadając się na grupie Dramione [PL] uświadomiła mi, że warto zacieśniać więzy między czytelnikami i to bardzo. W końcu, jesteście wyjątkowi i drugich takich raczej nie znajdę!
                Postaram się także dać z siebie wszystko w nowym opowiadaniu o Hermionie Zabini. Zanim zaczniecie śmieszki, że blogasek itd. — nie, to tak nie będzie. Zadbam o logiczność wszystkiego i w miarę wyjaśnię różne rzeczy. :D



                Mam nadzieję, że jednak są osoby, które to czytają. Jeżeli tak, skomentujcie. Możecie być pewni, że chętnie odpowiem.
                Zdradzę też Wam, że mam swojego deviantarta, na którym publikuję różne prace graficzne ( głównie winxowe zestawy na fora). No i od niedawna zaczęłam się bawić w fandubbing. Też z Winx, jednak no… Sądziłam, że to takie łatwe, bo tylko gadasz do mikrofonu i się bawisz. Z góry za to myślenie przepraszam każdego w tej dziedzinie! Zawiązałam także współpracę przy tworzeniu opowiadań z Arystokratką — mamy zamiar podbić blogosferę swoimi pomysłami skupionymi w wymyślonym świecie.

                No cóż, myślałam, że się wyrobię z miniaturką. Jednak szkoła jest cholernie wymagająca i nawet nie mam czasu napisać drugiej części EM. Przy okazji informuję, że to będzie mieć więcej, niż trzy części. Głównie tu chodzi o wygodę pisania. ;)

                Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam moim gadaniem, a jedynie ucieszyłam. Bardzo mi na tym zależy! Aha, i jeszcze jedna rzecz — znika czat. Jak ktoś chce o mnie rozmawiać, obgadywać — niech ma jaja i pisze to w komentarzu, albo na facebooku/mailu blandaoc@gmail.com

                I jeszcze raz dziękuję Wam wszystkim, za to, że jesteście! 

piątek, 14 sierpnia 2015

Exile Mockingjays: We Remain

Witam Was serdecznie tej nocy/dnia. Cieszę się, że wpadliście. :D Mam nadzieję, że ta miniaturka się Wam spodoba.
A teraz idąc konkretami - będzie ona miała trzy części. Pierwsza jest najkrótsza, to taki typowy wstęp. Druga za to będzie najdłuższa, a ostatnia to już zobaczycie sami. ;)
Miniaturka inspirowana w 1/4 książką ''I nie było już nikogo'' A. Christie.
Zachęcam do komentowania i obserwowania. Bardzo mi na tym zależy!
A i dedykuję tą część Meg - dziękuję Ci, kochana. ♥ + Tak, jest tu Dramione. :D 
________________________________________________________________

      Sto dziewięćdziesiąt dwie godziny,
      Dziesięciu gości.
      Ośmiu martwych.
      Sześć opcji,
      Dwoje ocalałych.
      I tylko jedno wyjście.







                    Idąc starą, zarośniętą chwastami ścieżką, Amanda Montrose nuciła sobie beztrosko mugolską melodię. Nie przejmowała się dziwnymi spojrzeniami rzucanymi w jej kierunku, ani rzekomym pięknem tego miejsca, nad którym zastanawiały się jej towarzyszki, bądź niesamowitą, aczkolwiek charakterystyczną architekturą średniowiecza.
                    To były jedynie wakacje, sponsorowane przez nieznaną im osobę. Czemu by nie skorzystać? Dopiero co wojna się skończyła, a oni potrzebowali odetchnąć od paparazzi, fanów, wywiadów, bądź też gróźb karalnych i ciągłego krycia się po kątach.
                    Już mieli dosyć ciągłej żałoby, czyli ona, Blaise, Draco, Marika, Sonia, Neville, Harry, Ginny, Ron i Hermiona, związanej także z ucztą na cześć bohaterów wojennych. Ciągle wałkowano ten sam temat, wspominano śmierć osób, które były dla nich wszystkim. Fred Weasley, Zgredek, państwo Lupin, Lucjusz oraz Narcyza Malfoyowie — a to zaledwie garstka imion i nazwisk, które już są wyryte na nagrobkach z białego marmuru. Teraz muszą mieć czas na to, aby się po tym podnieść, aby wszystko sobie poukładać. Ten wyjazd ma im w tym pomóc.
                    Gdy stanęli przy starych, mahoniowych drzwiach, one zaskrzypiały cicho, dopuszczając w swoje progi promienie zachodzącego słońca. Całe towarzystwo razem weszło do tego zamku, ciesząc się na samą myśl o tym, jak wypoczną w tak bajecznie pięknym miejscu.
                    BUM!
                    Nagle głośne trzaśnięcie drzwi sprawiło, że grupa ludzi odwróciła się, szukając niebezpieczeństwa. Cała radość, ekscytacja wakacjami natychmiast zniknęła, zastąpiona przez silny niepokój.
                     Tik-tak, tik-tak, tik-tak.
                     Stary, zapleśniony zegar bił, a wraz z nim serce każdej z dwunastu osób w tym zamczysku. Jednak strach nie był w stanie, choćby na chwilę, zatrzymać tych czarodziei. Szli dalej, w głąb tego gmachu z pozapalanymi różdżkami w dłoni. Tylko tyle mogli wykrzesać z własnych różdżek. Nawet nie próbowali się wydostać, ponieważ gdzieś w sercu czuli, że to nie miałoby żadnego sensu.
                      W końcu ukazały się im otwarte drzwi, a ciepło dobiegające z kominka zapraszało do środka. Już wszyscy mieli wejść, gdy nagle Harry zatrzymał ich ręką.
                      — Stójcie. Nie wiemy, co tam się czai. Skoro nasze różdżki mogą jedynie dać światło, to znaczy, że ewidentnie ktoś rzucił tutaj zaklęcie powstrzymujące działanie magii. Nie mówiąc już o tym, że pewnie jest tu tyle pułapek jak pcheł na Krzywołapie — powiedział zielonooki, ostrożnie zbliżając się do wejścia pokoju.
                      — Wypraszam sobie, Krzywołap nie ma żadnych pcheł, Harry — prychnęła właścicielka tego zwierzaka, po czym odwróciła się tyłem do przyjaciela.
                       Podczas gdy oni skradali się po cichu, ona próbowała coś dostrzec w ciemnych zakątkach korytarza, odłączając się od grupy. Z każdym krokiem była coraz dalej dobrego, brnąc ku zgubnej ciemności.
                       Po chwili stanęła w miejscu, odgarniając zbłąkane kosmyki włosów z czoła, wpatrując się w obraz Eatona z Chesire. To był pierwszy władca, który zezwolił na publiczne palenie czarownic, według tego, co wyczytała z księgi '' Początki i końce magii''. Długie, czarne włosy związane w kucyk, karmelowe oczy, w których czaiło się szaleństwo, średniej wielkości nos, wyraźne kości policzkowe sprawiały, że wyglądał wręcz upiornie. Czerwona jak krew peleryna zdawała się powiewać za nim, otulając szkarłatem zamek, który był na tle tego obrazka. Noga stojąca prosto na ziemi, a druga przygniatająca staruszkę w tiarze, która ostatkiem sił próbuje rzucić na niego Zaklęcie Niewybaczalne.
                      Delikatnie przesunęła opuszkami palców po płótnie, wdychając jego zapach. Uwielbiała to, niemal tak bardzo jak woń książek.
                      Ciszę przerwał bardzo cichy, niemal niedosłyszalny syk, a wraz z nim zaczęła pojawiać się mgła. Hermiona Granger szybko cofnęła swoją dłoń, próbując dostrzec cokolwiek w tej mgle. Szybko jednak zmieniła plany, gdy na jej skórze zaczęły robić się bąble. Natychmiast rzuciła się do biegu w stronę światła.
                      — Uciekajcie! — krzyczała, ile miała sił w płucach — Uciekajcie, bo ta mgła może nas usmażyć! — ostrzegała, uciekając przed zagrożeniem, które z każdą chwilą było coraz bliżej. Wzięła głęboki oddech, po czym szybko dogoniła swoich znajomych.
                      — A co, jeżeli tam zginiemy?! — zapytał Blaise, ale nim zdążył się ktokolwiek odezwać, Ginny wysyczała.
                      — Lepiej, żebyśmy zginęli tam, gdzie ciepło i jedzenie, a nie na korytarzu, gdzie staniemy się karmą dla szczurów! — po czym jako pierwsza wbiegła do pokoju. Widząc, że wszyscy są już w środku, szybko zamknęła drzwi, od razu je barykadując, aby zdradziecka mgła nie wdarła się tutaj.
                      Będąc pewnymi, że to ich nie dopadnie, odetchnęli z ulgą, siadając przy wielkim, dwunastoosobowym stole.
                      — Mam nadzieję, że w końcu będzie spokój — wyznał Ron, siadając obok Hermiony — A tak przy okazji, zjadłbym coś.
                      — Typowy Weasley... — skomentował jego wypowiedź nie kto inny, jak Draco Malfoy — Możemy tu zginąć, a on zamiast się skupić, to myśli o żarciu — prychnął pogardliwie, chowając ręce do kieszeni w spodniach.
                      — To jest niereformowalne, fretko. Mój brat już tak ma — powiedziała rudowłosa, kładąc głowę na ramieniu swojego narzeczonego, słynnego Wybrańca. Przymknęła oczy, z których mimowolnie popłynęły dwie, małe łzy. Mieli tu odpocząć, a tymczasem będą musieli walczyć o to, aby wrócić do domu.
                      Niestety, nie wiedziała jednego — za chwilę może być tak, że żadne z nich nie wróci do swojego domu, przenigdy.


                                                                           ***


                      Piękna, brązowooka blondynka spoglądała zza okna na zachodzące słońce. Dzisiaj kolejny raz życie jej przypominało, jak wielkim jest skurwysynem. Nigdy nie dawało nic dobrego – zawsze trzeba było mu to wyszarpnąć siłą z pyska. Chociaż i tak zawsze odbierze to, co jego. Tak, jak odebrał jej Bellę...
                     Wszyscy bali się tego, co ich spotka w tym domu. Ona nie miała już się o co bać. Tracąc Bellę utraciła samą siebie. Czuła się zupełnie tak, jakby w miejsce jej duszy znalazła się wata, a ona sama obserwowała to przez szklany mur z całkowitą obojętnością. Tak, jakby nie czuła już nic. Jedynie obserwowała, co się dzieje. Draco, podtrzymujący Marikę, a Hermiona dbała o Rona. Poszli w stronę foteli, a wtedy panna Carrow zauważyła coś iście... interesującego. Arystokrata i szlama owszem, odprowadzali bliskich w stronę miejsc wypoczynku, ale i trzymali się za ręce!
                     Głupcy! Mają ogromne szczęście, że akurat wszyscy są zajęci czymś innym, inaczej nie byłoby już tak kolorowo dla zakochanych gołąbeczków. Głupi lew, głupie jagnię, pomyślała Sonia.
                      Równo z całkowitym zajściem słońca, z sufitu pokazały się małe konewki, a ciecz w nich pobłyskiwała nieprzyjaźnie. Gdy tylko zegar wybił dwudziestą pierwszą, z zegara zaczęto słyszeć ciągle, te same słowa, szeptane coraz szybciej i szybciej. 


                      — Wygnane kosogłosy? — zapytała niepewnie, trzymając w gotowości różdżkę. Po chwili jednak opuściła dłoń — No tak, różdżki są tu bezużyteczne — westchnęła cicho, przeczesując włosy dłonią. I w tym momencie wszystko wylało się na nich. Zanim zdążyła ich ostrzec, aby wstrzymali oddech, sama padła na ziemię, wkraczając w inny wymiar.


                                                                      ***



                      Dziwnie się czuł. Zupełnie jak przy aportacji — wtedy zawsze miał ochotę zarzygać kilkaset kilometrów kwadratowych. Conajmniej.
                      Wstał z ziemi, podnosząc od razu Amandę, swoją przyszłą żonę. Sprawdził, czy nic jej nie jest, po czym we dwoje obeszli całe towarzystwo. Na szczęście nic nikomu się nie stało. Chociaż znając życie, to jeszcze nie jest koniec.
                      — Draco, wstawaj — klepał przyjaciela po policzku, aby się ocknął. Gdy to nie zadziałało, walnął  z otwartej ręki w policzek. Plaśnięcie rozniosło się echem po tej nicości, w której się znajdowali. A zaraz za nim poleciał krzyk blondyna.
                       — Zabini, czy Ciebie pojebało?! — wrzasnął, wstając samodzielnie z ziemi. — Jak tylko ta szopka się skończy, dostaniesz w pysk.
                       — Później podziękujesz — odpowiedział czarnoskóry, łapiąc swoją blondyneczkę za rękę. Dziewczyna posłała mu delikatny uśmiech, ściskając jego dłoń jeszcze mocniej.
                      Ledwo co Hermiona zdążyła się podnieść, gdy pojawiły się dwa, tajemnicze widma. Zamiast twarzy mieli maski, niemal do złudzenia przypominające te, które noszą wyznawcy Anubisa. Czarne stroje, sięgające ziemi rozmywały się tajemniczo wokół nich, tworząc napiętą, mroczą atmosferę. Wiadomym było, że to na pewno była para. Tylko pytanie brzmi - kim oni są?
                      — Witam serdecznie naszych gości... — wyszeptało pierwsze widmo, a drugie się szybko wtrąciło.
                      — Z których zostaną jedynie kości. — powiedziało, bawiąc się różdżkami. Natomiast dziesięć osób patrzyło z szokiem na te postacie.
                      — Wchodząc do tego domu zgodziliście się na to, aby już nigdy nie opuścić jego murów, a więc...
                      — Przynajmniej jako żywe osoby — znów wtrąciło się drugie widmo, za co dostało kuksańca w żebra.
                      — Czas, abyście poznali zasady gry. Tik-tak, tik-tak, tik-tak, wygnane kosogłosy. — zdradziła, po czym okręcili się oboje wokół własnej osi, drżącymi, kościstymi dłońmi wskazując najmłodszą latorośl Weasley'ów.
                      — Tik-tak, tik-tak, tik-tak, na zdrowie, wygnany kosogłosie — wyśpiewały radośnie zjawy, po czym rozpłynęły się w powietrzu. Rudowłosa zaczęła szarzeć, a potem znikać. Z jej ust wyrwał się szloch tak głośny, że można by ogłuchnąć.
                      Zaraz po tym wydarzeniu znaleźli się ponownie w tym samym pokoju, w którym byli. Jedynie Ginny coś piła. Wszyscy wiedzieli, że cokolwiek to było, na pewno nie było soczkiem.
                      — Zostaw! Nie pij tego! — wrzasnął Chłopiec, który przeżył, ale było już za późno. Dziewczyna osunęła się na ziemię, szarpiąc się w konwulsjach bólu i ogromnej agonii. — Szybko, znajdźcie coś! — rozkazał Harry, klęcząc przy swojej wybrance i pilnował, aby nie udławiła się swoją własną krwią. Wszyscy pobiegli szukać czegokolwiek w szafkach, szufladach oraz na półkach. Przekopali wszystko, aż w końcu dało się słyszeć radosny pisk.
                      — Mamy to! — Draco i Hermiona jednocześnie krzyknęli, razem trzymając fiolkę z eliksirem uleczającym. Gdy oboje się nachylili nad siostrą Ronalda, chcieli podać zielonookiemu flakonik, gdy oboje puścili — buteleczka się roztrzaskała, a płyn wchłonął w dywan. Potter szybko uniósł wzrok, a jego oczy były wypełnione wręcz morderczym gniewem, żalem oraz wewnętrzną śmiercią samego siebie.
                      — Nie! Ginny! — krzyknął, po chwili mając zalane policzki swoimi własnymi łzami oraz krwią ukochanej. — Nie odchodź! Nie zostawiaj mnie! — mówił, gładząc ją po policzku tak bladym, jak księżyc w ciemną noc. Malinowe usta, zalane bordowym płynem, układały się w delikatny, słaby uśmiech, a te oczy, które kochał, powoli gasły, tracąc swój radosny blask.
                      — Harry...— wychrypiała słabo, łapiąc go za rękę. — Ja... Masz przeżyć to bagno dla mnie — po czym jej klatka piersiowa opadła. Już ani razu się nie poruszyła. Hermiona nieśmiało podeszła i zakryła jej oczy.
                      — Żegnaj, Ginewro Weasley. Już na zawsze zostaniesz w naszych sercach. Pamięć o tobie nie umrze nigdy, bohaterko — wyszeptała kasztanowłosa, po czym uklękła przy przyjaciółce, obejmując ramieniem swojego przyjaciela. Chwilę potem obok nich zjawił się Ron, który najzwyczajniej w świecie płakał.
                      — Zostawmy ich samych... Potrzebują tego. Muszą przeżyć żałobę, a my będziemy przeszkadzać. W tym czasie możemy opracować jakiś konkretny plan — powiedziała Amanda, po czym całe towarzystwo wyciągnęła z pokoju. Gdy była pewna, że wszyscy opuścili pomieszczenie, zamknęła za sobą drzwi.
                       — No to dobra, macie jakieś pomysły? — spytała, odgarniając włosy z ramion na plecy. Czarodzieje zerkali niepewnie na siebie, szukając jakiegokolwiek pomysłu.
                        A po rezydencji frunął delikatny, cichy szept.
                       — Tik-tak, tik-tak, tik-tak, wygnane kosogłosy, wygnane kosogłosy...

czwartek, 13 sierpnia 2015

Liebster Blogs Award + pytania, informacje oraz niespodzianka.

No a więc witajcie. :D W końcu nadszedł czas, abym i ja odpowiedziała na nominacje do LBA.
Zostałam nominowana przez Szarą Damę z bloga Czterej Huncwoci i Ruda, za co serdecznie dziękuję!

                                           Co to LBA? 
"Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za “dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował."
                                               Pytania:

                  1. Dlaczego piszesz o właśnie tym temacie?

         Tu akurat wyrażę się krótko — zawsze marzyłam o napisaniu fanfika potterowskiego, więc to jest takie spełnianie małego marzenia.

                   2. Dlaczego zaczęłaś/zacząłeś pisać bloga?
        
         Cóż, dobre pytanie… Chociaż nie jestem do końca pewna, to myślę, że chęć, motywacja i przyjaciele. Jednak wszystko zaczęło się od Mariki Snape, z bloga Only Sevika, z którą się wtedy zaprzyjaźniłam ( chociaż mocno ją hejciłam wcześniej). Szczerze mówiąc, gdyby nie ona, Blanda by się nie narodziła.
         Marika mnie zainspirowała do tego, abym i ja zaczęła się w to ‘’bawić’’. Ale nie byłabym sobą, gdybym nie zrobiła czegoś w swoim stylu — dlatego moje opowiadanie jest crossoverem Harry Potter/Przygody Merlina.

                      3. Jakie są Twoje ulubione 3 książki? (Wiem, że jedną trudno wymienić)

         Trzy ulubione książki? Fakt, ciężko jest wybrać. Jednak wytypuje trzy ulubione książki poza Harrym Potterem.  < bo to, że HP jest ulubiona no to wiadomo> .
         I. Seria ‘’Igrzyska Śmierci’’ autorstwa Suzanne Collins — tak, to zdecydowanie dobry wybór. Kiedyś nie znosiłam Igrzysk — teraz nie rozumiem dlaczego tak było. Świat przedstawiony mnie zachwycił, nie mówiąc już o postaciach oraz fabule. Mimo przewijającego się dosyć często tzw. trójkąta miłosnego, bardzo dobrze mi się czytało i romanse jakoś tak nie raziły, chociaż Pani Everdeen była taką postacią, którą chciałam ukatrupić.
          Jedynie zdziwił mnie epilog — to zaledwie parę krótkich zdań! Byłam zawiedziona takim końcem i to bardzo.

         II. Seria ‘’Skrzydła Laurel’’ autorstwa Aprilynne Pike — kolejna książka warta polecenia, chociaż z jakiegoś powodu mało znana, nad czym ubolewam bardzo. Chociaż Laurel nie jest zbyt… dobrą postacią, to cała reszta bohaterów jest na plus. Tamani, Dawid oraz Chelsea — to jest moja święta trójca tej książki. I tu znowu nie podoba mi zakończenie — autorka zdecydowanie mogła to trochę lepiej rozegrać.

         III. Seria ‘’Dary Anioła’’ autorstwa Cassandry Clare — tą to polecam gorąco, jednak nie dla romansu, a dla fabuły ogólnej. Akurat tutaj nie podoba mi się to romansidło Clary z Jace’m. Boże, jak tylko on zaczął być z Clary to zmienił się nagle w misia przytuliska, który zrobi wszystko dla ukochanej, który ryczy za nią. Nie, nie i nie. Zdecydowanie nie.
         Ale plus za Isabelle! Kurcze, to jest taka świetna postać! Tak samo jak Magnus. Skoro o nim powstała książka, to czemu i o niej by nie miało czegoś być? Jeżeli będę musiała to sama coś o niej skrobnę!
         Do końca ( jeszcze) nie dotarłam, więc proszę, zero spojlerów. xDDDD


                   4. Czy Twoi znajomi, rodzina, osoby, które znasz naprawdę, wiedzą, że piszesz i czytają Twoją twórczość?
        
         Oczywiście, że wiedzą. Znaczy, może nie wszyscy, ale osoby szczególne wiedzą. Raczej rzadko zdarza się, aby czytali, ale jedna z moich sióstr czytała i czyta, gdy ma wolną chwilę!
         No i mój aktualny chłopak się zabiera za Blandę. ;)


                   5. Czy Twoi znajomi z realu wiedzą, że lubisz Harry'ego Pottera? Czy nie wstydzisz się przyznawać, że go lubisz?

         Tak, moi znajomi wiedzą o tym, że kocham HP. Ba, widać to po mnie! Chyba jako jedyna w swojej szkole jestem Potterheads! Trochę to smutne, bo moje koleżanki zamiast HP wolą Greya, no ale…
         Wstydzić się? Czego? Książki, która ukształtowała mnie na osobę, którą jestem? Nigdy w życiu. Nie boję się powiedzieć, że kocham tą serię, bo utworzyła zarówno mój charakter, jak i kręgosłup moralny.
         I tak, Ślizgoni też go mają.


                   6. Pierwszy blog z opowiadaniem, w którym się zakochałeś?

         Hmmmm…. Za młodzi rodzice, Dramione. Chyba do tej pory nie skończono tego tłumaczenia, a szkoda. Jest genialne! Bardzo chciałabym ujrzeć dalsze części.


                  7. Co sądzisz o pairingu Dramione?

         Dramione — to jest jeden z moich ulubionych pairingów. Uważam, że to akurat mogłoby się udać, bo * tu wstaw gadkę typowych dramionerek*.
         Jednak przygnębia mnie to, że aktoreczki uważają, że skoro Draco może być z Hermą, to czemu nie Zabini i Ginny nie mogą? Dla mnie to jest TRAGEDIA po prostu. :D


                   8. Twoja Data urodzenia? Wystarczy rocznik :)
        
         A co mi tam, podam całość — 15 czerwca 1998 roku. Pozdrawiam ten rocznik!

                  9. W jakim domu w Hogwarcie byś był(a)?
        
         W Slytherinie. To oczywiste, nawet Pottermore mi to pokazało, zarówno za pierwszym, jak i za drugim razem.
         Ślizgoni, Blanda pozdrawia!


                 10. Czy są książki, które są powszechnie lubiane, a Ty ich nie lubisz? Jakie?
        
         Kiedyś należały do tego grona Igrzyska Śmierci, jednak teraz je lubię. Więc aktualnie nie ma teraz takiej książki, której bym nie lubiła.


                  11*. Jeśli czytasz mojego bloga… co o nim sądzisz?


         Cóż — na ten moment nie mogę się wypowiedzieć, gdyż jestem dopiero w połowie < poprawka, chłopak, Blanda — między przerwami staram się czytać. :3>, jednak zaczyna się ciekawie, co mnie cieszy. I już lubię tego bloga, bo tam nie ma Blinny.



Ja natomiast nominuję blogi:
1. http://dramione-fifty-shades.blogspot.com/
2. http://crucio-dramione.blogspot.com/
5. http://phenylethylaminee.blogspot.com/
6. http://totalus-petrificus-totalus.blogspot.com/
7. http://love-is-weakness.blogspot.com/
8. http://story-of-bellatrix.blogspot.com/
9. http://granger-again.blogspot.com/
10.http://wspomnienia-dorcas-meadowes.blogspot.com/
11. A tu nominowany może się czuć każdy czytelnik! Odpowiedzi możecie umieszczać u siebie na blogach, bądź wysyłać do mnie na prywatnego maila: blandaoc@gmail.com

A teraz pytanie ode mnie:
1. Jakie są Twoje ulubione dwie postacie z dowolnych książek ( jedna męska, druga żeńska) i dlaczego?
2. Harry Potter, Igrzyska Śmierci czy Dary Anioła i dlaczego?
3. Czy znasz film/serial, który jest LEPSZY od książki?
4. Czy jest osoba < ew. osoby> , której zawdzięczasz powstanie bloga oraz jego działanie? Kogoś, kto pomaga, napędza i ogólnie był od początku?
5. Dramione czy Sevmione oraz Blanda czy Blinny? *musiałam*
6. Jaka była Twoja pierwsza książka, NIE BĘDĄCA BAJKĄ, po którą sięgnęłaś/sięgnąłeś?
7. Jakie są Twoje ulubione bajki Disneya? ( można podać max.5)
8. Czy masz jakieś gadżety, bądź ubrania z HP? Jeżeli tak, to się pochwal, a jeżeli nie to powiedz, co byś chciał/chciała? :D
9. Jesteś osobą towarzyską, czy raczej nie?
10. Jaka jest najbardziej szalona rzecz, którą zrobiłeś/aś?
11. Czy lubisz, bądź shippujesz Blandę? :D


      A teraz garść informacji - po pierwsze, od soboty nie będzie mnie przez tydzień w internetach, więc... Żadnych awantur, dzieci drogie. Hahaha. xD
      A tak na poważnie - mam nadzieję, że są tu jeszcze jacyś fani! Chciałabym, abyście dali w końcu jakiś znak, bo odzywają się jedynie nieliczni. Komentarze nie bolą, serio! A mnie bardzo ucieszą. :D
No i jeżeli macie jakieś propozycje na zmiany, dawajcie! Ask jest dostępny, mail też, nie mówiąc o facebooku - wystarczy napisać, a możecie być pewni, że odpowiem na wszystko.
     Natomiast jeszcze jedna rzecz - szukam osoby, która chciałaby się podjąć stworzenia mi traileru na Blandę! :D Każdy chętny niech się do mnie odezwie, a ja z przyjemnością odpowiem na wszystkie pytania, zarówno te potrzebne i oficjalne, jak i nie.
      Planuję utworzyć konferencję dla ludzi, którzy czytają to. ;D Chociaż mogą być to tzw. poronione pomysły. xD Jeżeli jednak są chętni to wiecie... Warto się odezwać. :D
     Ostatnia już rzecz - zacznę kampanię promowania AA - Anonimowych Autorów! Każdy, kto chciałby spróbować swoich sił w blogowaniu, niech się zgłasza! :D Wtedy tej osobie dokładnie wyjaśnię, na czym to polega. :D

sobota, 1 sierpnia 2015

Monsters are real. They live inside us and sometimes they win.

Witam w ten piękny, sierpniowy wieczór. xD Pokazuję Wam miniaturkę Blandy - ale nie moją! To prezent dla mnie od Megan. <3  Bardzo dziękuję oraz przede wszystkim - komentujcie! To jest pierwsza jej miniaturka, która idzie do debiutu na blogu! Jej się przyda każda rada, dobre słowo i krytyka! A mnie to ucieszy, bo będzie mogła jeszcze bardziej rozwijać swój talent!
Pozdrawiam Cię kochana, a Was zapraszam do czytania.
+ Meg dodaje, że, ekhem, cytuję: '' 
Wiem, że są błędy i ogólnie kijowo :')) '', za co dostanie wonga w gonga. xDDD
_____________________________________________________

            Amanda miała jedynie dwa lata, kiedy jej rodzice umarli. Nie, umarli to błędne słowo. Jej rodzice zostali zamordowani. Kiedy przyłączasz się do Śmierciożerców, zawsze jest ryzyko, że prędzej umrzesz niż zostaniesz wyzwolony spod sideł Lorda Voldemorta. A jak już poczujesz wolność, wtedy zamkną cię do Azkabanu. Taka była już kolej rzeczy.
            Godząc się na służenie Czarnemu Panu, zaprzepaszczasz ziarnka nadziei na wolne życie. Życie bez zmartwień, życie bez niekończącego się niebezpieczeństwa, które w każdej chwili może spaść na twoją rodzinę. W każdym momencie jesteś narażony, błędne słowo może sprawić, że już nigdy nie ujrzysz nic poza błyskiem zielonego światła, zbyt długie milczenie może sprawić, że padniesz na kolana, tarzając się po podłodze, a całym tobą będzie targać ból. Krzyk nic nie pomoże. Twoi bliscy muszą patrzeć jak cierpisz, zagryzając wargi, by nie krzyknąć, że już dosyć, wystarczy. Łzy w żadnym wypadku nie mogą pojawić się w ich oczach, bo to oznacza słabość, której Czarny Pan nienawidzi. Żadne twoje uczucia nie mają najmniejszego prawa wyjść na zewnątrz, bo to było surowo zakazane. Uczucia wyniszczają człowieka, tak mawiał Mistrz. Zawsze trzeba być twardym, surowym, nieugiętym. Taką postawę cenił Lord Voldemort.
            Państwo Montrose byli bardzo wiernymi sługami Czarnego Pana. Zawsze uważali, że czysta krew jest ważna, a to już samo w sobie zasługiwało na pochwałę Lorda Voldemorta. Byli z nim od początku, aż do końca. Na każde zawołanie, każdy rozkaz. Niestety, jeden błąd wystarczył, by poczuć gniew swojego Mistrza.
            Był słoneczny, sierpniowy dzień. Słońce było wysoko na niebie, mocno grzejąc. Śmierciożercy nienawidzili takiej pogody. W takie właśnie dni, wszyscy siedzieli w Malfoy Manor, popijając wyśmienity alkohol z okazałej kolekcji Lucjusza Malfoya. Astoria Montrose stała przed kołyską, w której leżała mała Amanda, w bardzo złym stanie. Dziewczynka zachorowała na Smoczą Ospę, ale Czarny Pan zabronił udać się do magomedyka. Przecież Montrose byli Śmierciożercami! Nie mogli jak zwyczajni czarodzieje wejść do Munga i poprosić, by przyjęli ich dziecko! Jednak Amanda przechodziła bardzo, bardzo trudny okres... Płakała, była cała obolała, a na dodatek, kiedy przez nią Montrose nie mogli brać udziału w spotkaniach Śmierciożerców, obrywała Crucio... Tego dnia, Astoria już nie wytrzymała. Popłakała się, błagając Czarnego Pana o litość. Przecież to tylko dziecko! Nie rozumie! Na dodatek jest chore...
            — Przestań!  — krzyk kobiety potoczył się po całym Malfoy Manor. Astoria klęczała, ciągając Czarnego Pana za szatę. — To tylko dziecko, ona nie rozumie! Jest chora, potrzebuje medyka...  — powiedziała szeptem, dławiąc się własnymi łzami — Proszę, już dość! — to były ostatnie słowa, jakie wypowiedziała kobieta. Lord Voldemort skierował na nią czerwone oczy, uwalniając małą Amandę spod działania zaklęcia Crucio. Krzyk Astorii wypełnił salon. Kobieta upadła na podłogę, wijąc się po niej jak oszalała...
            I tak samo było codziennie, przez cały miesiąc. Amanda była w coraz gorszym stanie, tak samo jak jej matka, która powoli traciła zmysły. Kiedy przychodziła noc, Astoria krzyczała. Co noc miała ten sam sen, w którym pojawiał się ból i niekończące się cierpienie. Niegdyś piękna kobieta, teraz traciła swoje uroki. Miała cienie pod oczami, co było skutkiem nieprzespanej nocy, całymi dniami stała nad płaczącą Amandą, płacząc razem z nią. W końcu Czarny Pan tego nie wytrzymał — Montrose stała się zupełnie bezużyteczna. Niegdyś najwierniejsza Śmierciożerczyni, teraz oszalała kobieta, płacząca razem ze swoim chorym dzieckiem... Takie osoby są zupełnie niepotrzebne w potężnej armii Lorda Voldemorta. Kolejny dzień, który wyglądał tak samo. Płakała Amanda, płakała jej matka...
            W końcu Czarny Pan nie wytrzymał. Ustał za nią, wycelował w kobietę różdżką i...
            — Avada Kedavra! — Płacz kobiety ustał, a jej ciało bezwładnie opadło na podłogę. Płacz Amandy ustał, a dziewczynka zaśmiała się radośnie, myśląc, że to tylko dziwne przedstawienie.
            Zaraz do salonu wbiegła Narcyza Malfoy, upadając przy ciele Montrose. Złapała jej twarz w objęcia i zrozumiała, co się stało. Szybko w pomieszczeniu pojawił się również Lucjusz i inni Śmierciożercy. Obok nieżywej żony i Narcyzy pojawił się William Montrose, wybuchając płaczem i łapiąc żonę w objęcia. Voldemort nie pozwolił mu długo płakać, bo zaraz kazał innym Śmierciożercom zabrać irytujące ciało Astorii. William nie mógł znieść straty żony. Winił małą córeczkę, która słabła z każdym dniem o spowodowanie śmierci matki. Mała Amanda płakała już coraz ciszej, nie zdolna wydobyć już więcej łez. Była za słaba. Ojciec zaczął pić i całymi dniami zamknięty w pokoju płakać. Osoby przepełnione żalem również były zbędne.
            — Williamie, Czarny Pan chce cię widzieć. — poinformował Lucjusz, podchodząc do przyjaciela. Montrose i Malfoyowie przyjaźnili się od czasu, kiedy poznali się w kręgach sługusów Lorda Voldemorta. Na dodatek mieli dzieci w tym samym wieku.  — No już, podnieś się. Nie każ mu czekać. — pomógł przyjacielowi podnieść się z łóżka, odstawił alkohol na szafkę nocną, po czym razem zeszli na dół, wchodząc do salonu, gdzie czekał Voldemort.
             —Panie...  — zaczął William, padając na kolana. Już nie dawał rady. Jego córką zajmowała się Narcyza, sam całymi dniami leżał w pokoju i pił alkohol. Nie dawał sobie rady z emocjami, z wychowaniem córki z... z niczym.
            — Nie, przestań, Williamie.  — przerwał Czarny Pan, wstając ze swojego miejsca. — Męczysz mnie. Mam dość — wyciągnął różdżkę i promień zielonego światła uderzył w Montrose, który padł na podłogę tak samo jak jego żona.
            Małżeństwo było bardzo doceniane przez Śmierciożerców, więc wiele osób zaproponowało, że zajmie się małą Amadną, jednak Malfoyowie byli najbliższymi przyjaciółmi Montrose, więc to oni zaopiekowali się ich córeczką, która dorastała razem z ich synem.
                                                                       ***
            Malfoyowie odprowadzili Draco i Amandę na King's Cross, gdzie kazali dzieciom przebiec przez barierkę, która prowadziła na peron 9 i 3/4.
            — No, Amando, ty pierwsza — powiedziała Narcyza, stając przy dziewczynce — Jeśli się boisz, weź rozbieg, dobrze?  — pocałowała ją delikatnie w czoło, po czym trochę się oddaliła, czekając, aż dziewczynka przygotuje się do biegu.
            W końcu tak się stało. Brązowowłosa dziewczynka wzięła głęboki oddech i wbiegła na barierkę, zaraz będąc na peronie 9 i 3/4. Za nią w błyskawicznym tempie pojawił się Draco, a za nim jego rodzice.
             — Wchodźcie do pociągu, jeśli nie chcecie się spóźnić — powiedział Lucjusz, klepiąc syna po plecach. Za to Narcyza uklękła przy Draco i Amandzie, łapiąc ich w ramiona.
            — Miłej zabawy, kochani. Hogwart to wspaniałe miejsce — pocałowała ich w czoła, wstając i od razu się prostując — A teraz wskakujcie do pociągu.
            Amanda pierwsza znalazła się w pojeździe i obejrzała się przez ramię, czekając na Draco. Wychowali się razem, więc traktowała go jak brata. Po niedługim czasie znaleźli wolny przedział, gdzie od razu się usadowili. Kiedy pociąg ruszył, w ostatniej chwili szklane drzwi od przedziału otworzyły się, a stanął w nich wysoki, czarnoskóry chłopiec o szerokim uśmiechu.
            —  Wolne?  — zapytał i nie czekając na odpowiedź zasunął drzwi, kładąc swój bagaż na jedną z półek.  — Nazywam się Blaise Zabini, a wy?  — usiadł obok Draco, który mu zaraz się przedstawił, a po nim Amanda zabrała głos.
            W takim składzie dotarli aż do stacji w Hogsmeade, skąd od razu popłynęli łódkami do Hogwartu. Profesor McGonagall wprowadziła ich do Wielkiej Sali, gdzie rozpoczęła się Ceremonia Przydziału. Kazała ustawić się im w rządku, po czym sama ustała obok stołka z Tiarą, zaraz wyczutując imię pierwszego dzieciaka.
            Wyczytała jeszcze kilka imion, a potem przyszła kolej na nich.
             — Malfoy, Draco!  — krzyknęła profesor McGonagall, a młody arystokrata usiadł na stołku. 
            — SLYTHERIN!  — zdecydowała Tiara, a uśmiechnięty blondyn zszedł ze stołka, idąc w kierunku stołu Ślizgonów, który opanowała wrzawa oklasków.
             — Montrose, Amanda!  — przeczytała kobieta o mocnych rysach twarzy z kokiem na czubku głowy. Brązowowłosa dziewczynka przełknęła ślinę, po czym usadowiła się na stołku. Tiara nawet nie dotknęła jej głowy, a już wykrzyknęła.
            — SLYTHERIN!
            To ją uszczęśliwiło. Szybko znalazła się przy stole Ślizgonów i usiadła obok brata, który pogratulował jej i wyjaśnił, że cały jego ród znajdował się w Domu Węża. Dwójka obserwowała dalszą część ceremonii, aż w końcu przyszła kolej na Blaise'a.
            Tiara chwilę milczała, po czym wskazała mu dom Saltazara Slytherina. Draco i Amanda zaczęli bić brawo, robiąc mu miejsce po środku siebie. Od tamtej pory byli nierozłącznymi przyjaciółmi.
                                                           ***
             — Czytaliście to, co pisze teraz Prorok?  — zapytał Draco, siadając obok Blaise'a, który dyskutował o czymś zawzięcie z Amandą. Obaj skierowali wzrok na blondyna, który pacnął gazetę na stół, nalewając sobie kawy.  — Czytajcie.
            Blaise wziął gazetę i usiadł wygodniej, czytając treść ze zmarszczonymi brwiami. Ministerstwo próbowało zatuszować to, że Potter był świadkiem w odrodzeniu Czarnego Pana. Oczywiście Śmierciożercy o tym wiedzieli i to, jak Ministerstwo próbuje zatrzeć ślady ich po prostu bawiło. Jednak obawiali się trochę powrotu Lorda Voldemorta.
            Odkąd Potter zabił go czternaście lat temu, nikt o nim nie słyszał. A teraz powraca. Silny jak nigdy. I będzie próbował odnowić swoją armię.
            — Mama napisała mi w liście, że jej i ojca znak zrobił się jeszcze bardziej widoczny. Wiecie, co to oznacza, prawda?  — bardziej stwierdził niż zapytał Draco, pijąc cieplutką i ładnie pachnącą kawę. Amanda razem z Blaisem skinęli głowami, po czym cała trójka wstała, by udać się na pierwszą lekcję. Wakacje zbliżały się dużymi krokami. Zaczął się czerwiec i Amanda nie mogła się doczekać, kiedy wróci do domu. Jak co roku Blaise przyjedzie do Malfoy Manor na wakacje i jak co roku razem udadzą się na King's Cross, by zacząć nowy, pełen przygód rok.
            — Hej, Amando! Możesz dać mi przepisać swój esej z Eliksirów? Nie mogę niczego wymyślić...  — uśmiechnął się szeroko Blaise, podsuwając w swoją stronę pergamin dziewczyny.
            — Dzięki — powiedział, nie czekając na zgodę dziewczyny, która prychnęła jedynie w odpowiedzi, czytając książkę z Zielarstwa.
            Wakacje przyszły szybciej niż trójka przyjaciół sobie wyobrażała. Miesiąc później siedzieli już w pociągu, grając w szachy czarodziejów. Amanda sprawnym ruchem zbiła wieżę Blaise'a, który zacmokał zdegustowany.
            — Jesteś w tym coraz lepsza — stwierdził, patrząc na szachownicę.
            — Uczę się od mistrza — odpowiedziała z uśmiechem brunetka, czekając na ruch przyjaciela. Wykonali serię skomplikowanych ruchów, aż w końcu Blaise ogłosił.
            — Szach mat.  — powiedział w końcu, zbijając króla Montrose.
            —  Hej!  — prychnęła wojowniczo dziewczyna, odgarniając długie włosy za plecy — Przyznaj się, że oszukiwałeś!
             — Może tak, a może nie — powiedział jedynie, rozsiadając się wygodniej na siedzeniu obok Draco, który przyglądał się całej partii w milczeniu. W końcu dojechali do Londynu, gdzie czekali na nich Malfoyowie i matka Blaise'a. Rozstali się w przyjaznej atmosferze, a czarnoskóry obiecał, że wkrótce ich odwiedzi.
                                                                   ***
            Lucjusz grał z Amandą w szachy, bardzo precyzyjnie dobierając ruchy. Starannie rozmyślał każde posunięcie, tak, żeby jak najszybciej wygrać. Brunetka po chwili namysłu zbiła arystokracie wieżę, patrząc z uśmiechem na twarz mężczyzny. Tego się pewnie nie spodziewał. Przez moment, dosłownie sekundę, twarz długowłosego wykrzywił grymas zaskoczenia, który szybko zatuszował.
            Już miał wykonać ostateczny ruch, zbijając jej króla, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Lucjusz wstał z miejsca i z gracją podszedł do drzwi. Uchylił je i nie spodziewał się tego, co za nimi zobaczy. Za jego drzwiami, w idealnym ogródku stał Lord Voldemort we własnej postaci.
             — Panie...  — zaczął Malfoy, kłaniając się nisko. Co jak co, ale szacunek trzeba zachować.
             — Wstań, Lucjuszu  — zdecydował Czarny Pan, wchodząc w głąb mieszkania. Wiedział, że wszyscy będą zaskoczeni. Jeszcze dzisiaj miał zamiar zwołać swą armię do Malfoy Manor. Podobny do węża mężczyzna wszedł do salonu, od razu skierowując wzrok na szachownicę, a potem na dziewczynę, która siedziała przy stole, czekając na ruch Lucjusza.
            — A to chyba nasza mała Amanda...  — zaczął Voldemort, zatrzymując się przed dziewczyną. Zrzucił kaptur z głowy i uśmiechnął się w dziwny, nieco przerażający sposób do brunetki.
            — Pokłoń się, jak należy — zwrócił jej uwagę, na co dziewczyna od razu zareagowała. Podniosła się z miejsca i ukłoniła. Lucjusz uśmiechnął się dumnie. W końcu dzięki niemu dziewczyna wiedziała jak się zachować.
            — Amando, pozbieraj szachy i pójdź do pokoju, proszę — powiedział arystokrata, stając lekko za Czarnym Panem. Montrose skinęła głową, szybko zbierając szachy, po czym oddaliła się, idąc szybkim krokiem do pokoju. Zamiast skręcić do własnej sypialni, weszła do pokoju Dracona, zamykając drzwi.
            Spojrzała na brata lekko przestraszonym wzrokiem, odłożyła szachownicę i usiadła na skraju łóżka, gdzie młody arystokrata czytał książkę.
            — Wszystko w porządku? Nie wyglądasz najlepiej...  — zauważył chłopak, marszcząc delikatnie brew. Zamknął książkę od transmutacji i odłożył ją na stolik.
            — On wrócił… — wyszeptała przestraszona —A teraz siedzi w twoim salonie — westchnęła, a on najpierw zrobił pytającą minę, ale na jego twarz w porę wskoczył wyraz zaskoczenia.
            — Czarny Pan jest u nas w salonie...?  — zapytał niepewnie, a dziewczyna skinęła głową — Wiedziałem, że to prawda — zniżył głos do szeptu, patrząc w przerażone oczy dziewczyny.
            —Będzie chciał odnowić swoją armię, to pewne. W końcu szykuje się wojna, prawda?  — zapytała, zagryzając wargi. Draco skinął głową i oboje pogrążyli się w rozmowie, na temat niespokojnych czasów.
                                                                   ***
            Dziś miał być wielki dzień. Tak to nazwał Czarny Pan, chociaż Amanda bardzo się obawiała. Dziś wieczorem na jej przedramieniu miał zostać wypalony Mroczny Znak. Na jej przedramieniu, na przedramieniu jej brata, na przedramieniu Blaise'a, który miał pojawić się w Malfoy Manor lada chwila...
            Brunetka usłyszała dźwięk aportacji i wyjrzała przez okno. To Blaise z swoją matką. Zagryzła nerwowo wargi i usłyszała, jak wchodzą do rezydencji. Zaraz głos Narcyzy poinformował czarnoskórego, że Amanda razem z Draco są na górze.
            Zabini najpierw wszedł do sypialni Amandy, która od razu go przytuliła. Bała się, ale on chyba też. Czarnoskóry objął dziewczynę, która wsłuchała się w gorączkowe bicie serca przyjaciela. W sumie to już może kogoś więcej, niż tylko przyjaciela...
            — Idźmy po Draco i schodźmy. Już czas — powiedział poważnie Blaise, po czym złapał Amandę za dłoń, ściskając ją uspokajająco. Pogładził kciukiem wierzch jej ręki, wychodząc z dziewczyny sypialni. Szybko zaszli po Draco i jakiś czas później cała trójka stała w salonie, który był zapełniony Śmierciożercami.
            Malfoyowie i matka Zabiniego stali obok siebie, patrząc na dzieci z niepokojem. Obawiali się, prawie tak mocno jak trójka przyjaciół.
            — Jesteście już, moi mili — powiedział Voldemort, wstając z krzesła. Podszedł do nich i uśmiechnął się w dziwny sposób, ukazując zepsute zęby — No więc, kto pierwszy? — zapytał, ale żaden z nich się nie odezwał. — W takim razie, ty będziesz pierwsza, Amando — wyciągnął do niej bladą dłoń i wyciągnął dziewczynę na środek — Czy jesteś gotowa dostąpić tego zaszczytu? — zapytał, a dziewczyna spojrzała na Malfoyów, obok których stała teraz Bellatrix, kiwając głową w jej stronę.
            Czy była gotowa?
            Tego nawet sama nie wiedziała, jednak pokiwała głową, co chyba nie wystarczyło Czarnemu Panu.
            — Czy jesteś gotowa dostąpić tego zaszczytu? — powtórzył.
            — Tak, panie, jestem gotowa —oświadczyła, a Bellatrix ukazała swoje zepsute zęby w szerokim uśmiechu.
            — Cudownie. Podaj mi swą lewą dłoń. — rozkazał, a dziewczyna odgięła rękaw swetra, ukazując lewe przedramię, na którym zaraz miał widnieć Mroczny Znak.
            Spojrzała na Voldemorta, który wyciągnął różdżkę. Skierował jej czubek w rękę dziewczyny, po czym spojrzał jej w oczy.
            — Czy przyrzekasz służyć mi w każdej chwili, od tego momentu aż po końce twoich dni?  — zasyczał, patrząc dziewczynie w oczy.
            Amanda wzięła głęboki oddech i ukradkiem spojrzała na Draco i Blaise'a.
            — Przyrzekam.
            — Czy przyrzekasz wykonywać każdą misję ci powierzoną?
            — Przyrzekam.
            — Czy przyrzekasz szanować i cenić czystą krew, tępić szlamy i zdrajców krwi?
            — P-przyrzekam — odpowiedziała niepewnie, co chyba dało się zauważyć.
            — Przyrzekasz szanować i cenić czystą krew, tępić szlamy i zdrajców krwi?  — ponowił pytanie, wbijając w nią wyczekujące spojrzenie.
            — Przyrzekam — odpowiedziała pewnie.
            W tym momencie Voldemort przyłożył różdżkę do przedramienia dziewczyny i wyszeptał zaklęcie. Amanda krzyknęła i upadła na kolana, a na jej skórze wypalił się czarny jak smoła Mroczny Znak.
            Kiedy Czarny Pan pozwolił dziewczynie odejść, Amanda podeszła do Narcyzy, która ją przytuliła i pocałowała w policzek. Pogładziła wychowankę po włosach, patrząc jak Blaise podchodzi do Lorda Voldemorta.
            Rytuał z Blaisem i Draco poszedł dużo szybciej. Kiedy Lord skończył, wszyscy do nich podbiegli, gratulując im wstąpienia do armii.
            Gratulując tego, co powinni tępić.
            Lucjusz Malfoy wybrał wyśmienite wino i poczęstował nim resztę gości. Wszyscy rozkoszowali się słodkim, wytrawnym smakiem alkoholu, głośno rozmawiając.
            W końcu na środek salonu wszedł Czarny Pan, który wcześniej gdzieś zniknął. Uniósł ręce, a oni zamilkli.
            — Myślę, że nasi mali Śmierciożercy powinny wykonać jakąś misję, na znak tego, że należą do mojej armii — powiedział z paskudnym uśmiechem Voldmort.
            Amanda obawiała się najgorszego i delikatnie ujęła rękę Blaise'a, który uśmiechnął się do niej pocieszająco. Bezgłośnie powiedział do dziewczyny - dasz radę - i mocniej ścisnął jej dłoń.
            — Pomyślałem sobie… — kontynuował Czarny Pan — … że na pierwsze zadanie będą idealni... Weasleyowie — zamilkł na chwilę, a po salonie rozbiegły się wiwaty.  — Obecnie w Norze jest również Potter, więc przypominam tym, którzy jeszcze tego nie wiedzą  - Potter jest mój. Nie macie prawa tknąć go nawet małym palcem — spojrzał na wszystkich.
            Podwładni kiwali głowami, na znak, że rozumieją.
            — Cudownie, cudownie — rozległ się syk Mistrza, po czym skierował swoje czerwone oczy na trójkę ściśniętą w kącie — O północy pojawicie się pod Norą. Nad nikim się nie litujemy, zabijamy od razu. Całą rodzinę Weasleyów, tych zdrajców krwi i Granger, szlamę. Takie osoby nie zasługują na miano czarodziejów — skinął niewidocznie głową. — Możecie się oddalić. Chcę was tu widzieć przed północą. Idźcie już.
            Cała trójka posłusznie wyszła z salonu, od razu kierując się do sypialni Amandy. Blaise ciągle trzymał dziewczynę za rękę. Chyba po pięciu latach przyjaźni, nastało coś więcej. I chyba oboje byli tego świadomi. Brunetka spojrzała na Mroczny Znak i szczęka zaczęła jej lekko drgać.
            Nie chciała mordować, nie chciała być taka jak inni Śmierciożercy. Sama nie wiedziała, czy chciała być w szeregach Voldemorta. Mimo, że była Ślizgonką, co było bardzo, bardzo pewne, nie chciała źle dla innych. Ślizgoni wcale nie są wredni. Są po prostu ambitni, a jako, że dom Saltazara Slytherina przyjmuje tylko tych czystej krwi, wywyższają się, bo oboje ich rodziców to czarodzieje. Taka była kolej rzeczy.
            — Amando, wszystko będzie dobrze — powiedział głębokim głosem Blaise i nachylił się nad brunetką, ujmując w dłoń jej policzek. Złożył na jej wargach delikatny pocałunek, a dziewczyna po chwili szoku go odwzajemniła.
            Po krótkiej chwili usłyszeli odchrząknięcie Dracona, który stał tyłem do tej scenki, obserwując coś z okna. Montrose oderwała wargi od ust czarnoskórego przyjaciela, po czym nadal różowa na policzkach, zakryła Mroczny Znak rękawem od swetra. Wzięła głęboki oddech, a Blaise nadal gładził ją po dłoni.
            — Pamiętajcie  — zaczął Draco, odwracając się do nich — Za żadne skarby nie możecie dać się zabić, ani speryfikować. Są po stronie Zakonu, będą rzucać Drętwotę, jednak to zaklęcie, rzucone kilkakrotnie może zatrzymać akcję serca, także uważajcie. Nie mogą wam... strącić maski z twarzy. Kiedy dowiedzą się, kim jesteście, nie będziecie mieli życia, uwierzcie. W Hogwarcie... stoją po stronie Pottera. Rozumiecie?  — zapytał, patrząc na siostrę i przyjaciela.
            Oboje zgodnie kiwnęli głowami.
            Po jakimś czasie narad, Draco i Blaise wyszli, a dziewczyna położyła się na łóżku, zwijając w kulkę. Bała się. Nie chciała, żeby ją nakryli. Nie chciała brać udziału w tej misji.
            Nie znała Pottera, nie wiedziała jaki jest. Słyszała jedynie o jego wyczynach. Weasley, prawda, wkurza ją i irytuje jak nikt inny, ale w żadnym wypadku nie chciała go zabijać. No a Granger? Piekielnie inteligenta bestia. Taki ktoś przydałby się u boku Czarnego Pana. Jednak krew i duma Gryfonki nie pozwoliłaby jej na to. Ona należy do Zakonu. To widać na pierwszy rzut oka.
            Amanda nawet nie zauważyła, jak po jej policzkach zaczęły spływać łzy. To wszystko przez jej rodziców. Gdyby nie dołączyli do Czarnego Pana, siedzieli by teraz wszyscy troje w pięknym domku na obrzeżach Londynu, popijając herbatę i grając w szachy czarodziejów. Ale nie. Oni musieli zaprzepaścić wszystko, czym natura ich obradowała.
            Zaprzepaścili wolność, którą Amanda tak bardzo ceniła. Chciała być wolna. Uwolnić się spod sideł Czarnego Pana. Marzyła o tym, jednak wiedziała, że póki Potter żyje, ta nadzieja nie jest złudna. Wszystko może się zdarzyć.
            Północ wybiła niespodziewanie szybko, bo już za jakiś czas usłyszała pukanie do drzwi, które wyrwało ją ze stanu melancholii i zamyślenia. Chłopcy zapukali ponownie, a dziewczyna już miała odpowiedzieć "wejdźcie", kiedy żadne słowo nie przeszło jej przez usta. Gardło zawiązało jej się w supeł. To ta chwila. Ten moment. Musi stawić czoło swoim lękom.
            Tym razem Blaise nie czekając na odpowiedź, wpadł do pokoju i uklęknął przy dziewczynie. Pocałował ją w policzek, gładząc jej dłoń. Wiedział, że to dla niej trudne.
            — Idziemy, Montrose. Nie pokazuj, że się boisz. Wiesz, że on tym gardzi. No dalej, podnieś się.
            Z pomocą Blaise'a Amanda wstała z łóżka i otarła łzy rękawem swetra. Cała trójka zeszła do salonu, stając przez Czarnym Panem, którego oczy zaświeciły z ekscytacji.
            — Jesteście już, moi mili. Cudowne wyczucie czasu — syknął, podchodząc do nich — Jak wiecie, Śmierciożercy noszą specjalne szaty, którymi i was również obdaruję — powiedział i machnął różdżką. Cała trójka nie miała już na swoje swoich ubrań, tylko czarne jak smoła szaty, sięgające do podłogi. Były piękne, ale... Noszą je zabójcy, a przecież oni to jeszcze tylko dzieci...
            — Razem z wami pójdą Greyback, który pozabija tych zdrajców krwi, kiedy wy stchórzycie. Musicie wiedzieć, że nie toleruję tchórzostwa. Polecone wam zadanie musicie spełnić. Czy wam się to podoba, czy nie — syknął paskudnie — Oprócz Graybacka będzie jeszcze Karkarow, który wam pomoże. Lucjuszu, a czy ty chcesz pójść razem z nimi?  — zapytał Czarny Pan, stojąc tyłem do arystokraty.
            — Panie... -zaczął Lucjusz.  — Jeśli tylko tego pragniesz...
            — Nie — powiedział od razu —Karkarow i Greyback wystarczą. Liczę na was. Spotka was kara, kiedy Weasleyowie uciekną. Liczcie się z tym — warknął i machnął różdżką. Greyback podszedł do Amandy i Blaise'a, którzy trzymali się za ręce, po czym schwycił ich za ramiona, teleportując się pod Norę.
            Zaraz do nich dołączył Draco, który skrzywił się, kiedy Karkarow wcisnął palce w ramię arystokraty.
            — Zabijajcie. Nie litujcie się — powiedział jeszcze Greyback, rzucając w ich stronę maski. — Nałóżcie je i nie pozwólcie, żeby opadły. Nie mogą was za żadne skarby zdemaskować — skinął głową, nakładając maskę na twarz.
            Wilkołak ruszył w kierunku Nory, a za nim Karkarow. Obaj zmienili się w czarne dymy i wlecieli w Norę, z której zaczęło się sypać. Szkło z okien spadło na trójkę przyjaciół, ale Blaise w ostatniej chwili zdążył ochronić Amandę przed szkłem swoją szatą. Dziewczyna podziękowała mu, patrząc jak z Nory wybiegają członkowie rodziny Weasleyów, Granger oraz Potter. Skład, którego się spodziewali.
            Młodzi Śmierciożercy nałożyli maski, wybrali różdżki i pobiegli w ich stronę. Granger błyskawicznie się odwróciła, rzucając Drętwotę w stronę Dracona, który sprytnie jej uniknął. Pani Weasley walczyła z Karkarowem, pan Weasley zajął się Greybackiem. Reszta musiała poradzić sobie z trójką młodziutkich Śmierciożerców.
            Po chwili milczenia i wpatrywania się w siebie, Granger rzuciła kolejną Drętwotę, której tym razem Amanda uniknęła.
            Tak się zaczęło. Porwali się w wir bitwy, uderzając w nich zaklęciami. Nie padały Avady, rzucali zaklęciami rozbrajającymi i Drętwotami. Nie chcieli ich zabić. To nie w ich stylu.
            Po jakimś czasie, zaklęcie rozbrajające trafiło w Amandę, której wypadła różdżka, a maska opadła. W ostatniej chwili, Blaise zdążył powalić ją na nogi i przycisnąć do ziemi, by nie oberwała nadlatującą Avadą. To Greyback, widząc brak maski, pomyślał, że to jeden z członków rodziny Weasleyów, po czym rzucił w dziewczynę zaklęciem niewybaczalnym. Na szczęście Blaise zareagował we właściwym momencie. Greyback został powalony przed pana Weasleya, który ponownie zaczął atakować go przeróżnymi zaklęciami. Amanda pozbierała się z podłogi, zakładając maskę tak, żeby nikt nie zauważył jej twarzy. Ponownie wdała się w wir walki.
            Otoczyli ją. Stała po środku, a krąg tworzyli jej oprawcy. Granger, Weasleyówna, oraz Fred i George. Nie miała z nimi szans. W końcu postanowili w końcu zbić dziewczynę, jak zwykły pionek od szachów, w które Amanda tak bardzo lubiła grać.
            — Drętwota!
            Tak się zaczęło. Potem poleciało więcej zaklęć. W krąg wpadł Blaise, rozbrajając Granger i bliźniaków. Przyciągnął Amandę po raz drugi do ziemi, szepcząc jej do ucha.
            — Nie możesz zginąć. Jesteś nam potrzebna — Puścił ją i błyskawicznie powstał, rzucając się w pojedynek razem z bliźniakami. Draco walczył z Potterem i Weasleyem, a dla Amandy zostały Ginny oraz szlama.
            — Expelliarmus! — krzyknęła młodsza Gryfonka, jednak Amandzie udało się uniknąć nadlatującego zaklęcia. Szybko spetryfikowała rudą. Granger rzuciła szybkie spojrzenie przyjaciółce i stanęła oko w oko z Montrose.
            — Czemu to robisz? — zapytała Gryfonka, mając różdżkę w gotowości.
            — Robię co? — mruknęła brunetka, marszcząc brew.
            — Czemu jesteś Śmierciożercą? Jesteś młoda, może w moim wieku. Czemu tak marnujesz sobie życie? To takie fajne być na usługach kogoś, kto w każdej chwili może wymordować ci rodzinę?
            Już to zrobił, pomyślała Ślizgonka, wpatrując się w oczy Hermiony.
            — A myślisz, że chcę to robić? Że chcę zabijać? Niszczyć? Tępić mugolaków? Myślisz, że chce być taka? Mylisz się, wcale tego nie pragnę! Wolałabym być zwyczajną czarownicą, a nawet należeć do Zakonu. Wszystko, byleby zdjąć z siebie tą piekielną klątwę! — zawołała, czując łzy w oczach. Granger opuściła trochę różdżkę i zrobiła krok w stronę Amandy. Ślizgonka bardziej wycelowała różdżką w Gryfonkę, która nie przejęła się, tylko podeszła bliżej.
            — W takim razie pozwól sobie pomóc. Teleportujemy się do Kwatery Głównej, gdzie zobaczysz się z Dumbledorem, a on wskaże ci dalsze wskazówki. Wrócisz do Voldemorta, a będziesz przekazywać nam informacje... To niebezpieczne, ale jeśli nie chcesz taka być, pozwól sobie pomóc...
            Różdżka Amandy trochę opadła.
            Zgodzić się? Być na reszcie wolną? Nie zupełnie, ale jednak…
            Spojrzała na wyciągniętą rękę Gryfonki, po czym ją złapała. Wyzwoli i siebie i swoich bliskich. Poczuła szarpnięcie w okolicach pępka, a nogi oderwały się jej od ziemi. Sekundę później znaleźli się... przed gabinetem dyrektora.
            — Oszukałaś mnie! — zawołała Amanda, wyciągając różdżkę.
            — Nie, wcale nie! Posłuchaj... Tutaj jest Dumbledore. Nie mam zamiaru cię oszukiwać... Chodź. — podeszła do gargulca, który pilnował wejścia do gabinetu dyrektora, po czym wyszeptała hasło. Rozsunął się po chwili, ukazując schody prowadzące do gabinetu. -  Poczekaj, zamienię z nim słówko — powiedziała Gryfonka, pukając do drzwi. Rozległo się zdziwione "proszę", po czym dziewczyna nacisnęła klamkę, wchodząc do środka.
            Mijały minuty i Amandzie dłużyło się to niemiłosiernie. Chciała uciec i wrócić na pole bitwy przed Norą. Nie wiedziała, czy kasztanowłosa jej nie oszuka. Nie wiedziała, czego się spodziewać.
            — Wejdź! — rozległ się głos dyrektora, a ona weszła do okrągłego pokoju. Nadal miała maskę na twarzy. Nie zdradziła jeszcze swojej osoby. Nie wiedzieli, kim są.
            Dyrektor wstał i podszedł do dziewczyny. Oczy miał skierowane na jej maskę, a potem przeniósł je do tęczówek dziewczyny.
            — A więc chcesz pokuty...?  — zapytał Dumbledore, gładząc delikatnie swoją brodę. Amanda niepewnie pokiwała głową, ściągając z twarzy maskę. Pragnęła pokuty. Nie chciała być dalej Śmieciożercą.
            — Montrose?! — krzyknęła Hermiona, wstając z fotela, w którym siedziała. Ślizgonka spodziewała się takiej reakcji.
            — Panno Granger, spokojnie — powiedział staruszek, chociaż za okularami - połówkami chował się cień niepokoju.
            — Muszę wrócić. Śmierciożercy napadli Norę, muszę tam wracać! — powiedziała i szybko zniknęła, wracając do przyjaciół by im pomóc. Amanda patrzyła, jak Granger znika. Dumbledore usiadł za biurkiem i wskazał jej miejsce przed sobą. Dziewczyna posłusznie je zajęła.
            — Dyrektorze, ja... nie chciałam. To jak klątwa, którą ktoś nałożył na moją rodzinę. To przez rodziców jestem tym, kim jestem. Wcale nie chciałam napaść na Weasleyów, dyrektorze, ja...
            — Ależ ja cię rozumiem. Nie tłumacz się. Cieszę się, że dałaś sobie pomóc. Widzisz, mam dla ciebie pewne zadanie...
            O nie! Kolejne? Czy wszyscy mają dla mnie jakieś zadania?!
            Jednak skinęła głową, zaciskając usta w wąską linię.
            — Będziesz coś na wzór... agenta. W waszych szeregach jest profesor Snape, czyż nie? Mieszkasz w Malfoy Manor, jesteś przy Voldemorcie bliżej i dłużej niż Severus. Wszystkie informacje, które uważasz za przydatne, podawaj Severusowi. On się z nami skontaktuje. Tylko pamiętaj, musisz być bardzo, ale to bardzo ostrożna.
            — Świetnie - zgodziła się, oczekując uwolnienia, a w zamian dostała koleje zadanie i tym razem musi przebywać z Voldemortem dłużej niż na spotkaniach...
            Nie potrzebnie łapała rękę Granger. Teraz wpakowała się w pułapkę i poczuła wyrzuty sumienia.
            — A teraz wracaj. No, szybko, może nie zauważą twojego zniknięcia! — zawołał dyrektor i patrzył, jak dziewczyna aportuje się przed Norę. Tam od razu dostała Drętwotą i tym razem nikt nie zdołał jej uratować.
            — Wracamy! WRACAMY! — zawołał Greyback, a Karkarow już się teleportował pod Malfoy Manor. Blaise podbiegł do dziewczyny, złapał ją za ramię i zamknął oczy. W ostatniej chwili Ślizgonka poczuła szarpnięcie w okolicach pępka, a potem była już tylko ciemność.
                                                           ***
            Niepewnie otworzyła oczy, a pierwsze co zobaczyła to przerażająca ciemność.
            Umarła? Oby.
            Miała już dość, lepiej byłoby dla wszystkich, gdyby umarła. Nikt by po niej nie zapłakał.
            Jednak pomyliła się, bo po swojej lewej stronie usłyszała nawoływanie jej imienia. Po chwili rzeczywistość nabierała ostrości i dziewczyna zauważyła Blaise'a ze zmartwioną miną, który gładził jej dłoń i Narcyzę, która robiła jej okłady na czoło.
            — Co się właściwie stało?  — wychrypiała, nawet nie rozpoznała własnego głosu — Ja... zemdlałam?
            — I na dodatek dostałaś gorączki. — poinformowała Narcyza, przykładając ciepłą dłoń do jej czoła.
            — Ile czasu byłam nieprzytomna?
            — Dwa dni.
            Zmarnowała dwa dni?! Co jej się takiego stało?! Przecież dostała tylko Drętwotą...
            — Podejrzewamy, że to był po prostu szok. Aportowałaś się pod Norę, dostałaś od razu Drętwotą, a potem znowu się aportowałaś. To mógł być po prostu szok dla twojego ciała.
            — Wszyscy przeżyli? Gdzie Draco? — zapytała, próbując się podnieść, jednak Blaise kazał jej leżeć.
            — Wszyscy są. Trochę ranni, ale są. Poradziliście sobie świetnie. Czarny Pan jest trochę zawiedziony, że nikt nie zginął, ale i tak jestem z was dumna — kobieta nachyliła się nad nią, składając na jej policzku delikatny pocałunek — No, to ja was zostawię samych… — powiedziała, rzucając porozumiewawcze spojrzenie Blaise'owi.
            Szybko zniknęła za drzwiami, a Amanda odwróciła głowę w stronę przyjaciela.
            — Nawet nie wiesz, jak bardzo bałem się, że możesz już się nie obudzić… — powiedział, głaszcząc dłoń brunetki gorączkowo. — Spędziłem przy twoim łóżku dwa dni, czekając na to, aż w końcu otworzysz oczy...
            — Spokojnie, Blaise. Wszystko jest w porządku. — powiedziała uspokajająco, gładząc kciukiem jego rękę.
            — Gdzie byłaś? Zniknęłaś gdzieś z Granger...
            A więc zauważył…, pomyślała dziewczyna, zagryzając wargi. Skłamać? Powiedzieć prawdę...?
            — Bo widzisz, ja... — otworzyła i zamknęła usta. — Czy mógłbyś zawołać Draco? — poprosiła, a Blaise zmarszczył brew. — To ważne. Powiem wam wszystko, po prostu go zawołaj.
            Niedługo później do pokoju dziewczyny wszedł Draco i Blaise, który usiedli po dwóch stronach łóżka.
            — Jak się czujesz? — spytał młody arystokrata.
            — To nie jest teraz ważne... — przerwała Montrose, zagryzając wargi. — Ja... muszę wam coś powiedzieć. Nie zależnie od tego co się stanie, obiecajcie mi, że nikomu nie powiecie.
            — Obiecuję — odpowiedzieli w tym samym czasie i dziewczyna zamknęła oczy.
            Odpowiedziała chłopcom o tym, co wydarzyło się, kiedy teleportowała się z Gryfonką. Otworzyła oczy i spojrzała na zszokowane twarze przyjaciół. Wiedziała, że tak zareagują.
            — Co ci strzeliło do głowy?!  — zawołał Blaise, zrywając się na równe nogi.
            Złapał się za głowę i zrobił kilka nerwowych kroków w przód i w tył.
            — To jest piekielnie niebezpieczne! Amando Montrose, jesteś najbardziej szaloną, pokręconą, mającą w dupie swoje bezpieczeństwo osobą, którą miałem nie wątpliwą przyjemność poznać! — wybuchnął. — Ale jesteś odważna. Co ci strzeliło do głowy?! — powtórzył, zajmując swoje miejsce.
            — Kiedy... Czarny Pan... przegra, będziemy wolni. Unikniemy Azkabanu. W końcu będziemy mogli być z kim chcemy, mieć dzieci, które na ramieniu nie będą miały tego świństwa! — zawołała Amanda, czując łzy w oczach. — To jest nasza pokuta.
            — Draco, powiedz coś.  — poprosił Blaise, wzdychając głęboko.
            — Amando...
            — Nie — przerwała mu dziewczyna.  — Nie mów nic. Nie chcę wykładów. Mam ich dość. Zrobiłam to, co uważam za słuszne! Powinniście to docenić, robię to również dla was! — zawołała, a po jej policzkach spłynęła samotna łza — Wyjdźcie, chcę się przespać — zdecydowała.
            Musiała pomyśleć, nie chciała słuchać tego, jaka jest głupia, niezrównoważona psychicznie i jednym słowem po prostu beznadziejna. Chciała być sama.
            Draco i Blaise wyszli, zostawiając dziewczynę samą. Od razu wpadła w stan melancholii i odpłynęła w swoje myśli.
                                                           ***
            Przez dwa kolejne lata dostarczała Zakonowi informacje i nikt jej nie przyłapał. Zachowywała się normalnie, nikt nic nie podejrzewał. Dumbledore w końcu został zabity przez Bellatrix, więc Zakonem sterowała McGonagall - nauczycielka transmutacji w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.
            Tylko Blaise i Draco znali jej tajemnicę, więc jeśli usłyszeli coś, co wydawało się im godne uwagi, mówili to Amandzie, która przekazywała to Zakonowi. W ten sposób pracowali na swoją wolność. I w końcu ją dostaną.
            Drugiego maja, tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku wybuchła Bitwa o Hogwart. Śmieciożercy przeciwko Zakonowi i jego zwolennikom.
            Walka była zacięta, wszędzie miotano zaklęciami.
            Nikt się nie spodziewał, że Amanda, wierna Śmierciożerczyni, stanie pod stronie szlam i zwolenników Pottera. Nikt.
            Blaise i Draco przyłączyli się do Zakonu razem z Amandą, wiedząc, że mogą walczyć z rodzicami. Poddali się walce, rozdzielając się. Ślizgonka walczyła z Greybackiem, którego z łatwością powaliła. W końcu Śmierciożercy wycofali się i dali godzinę, by Potter oddał się im dobrowolnie, inaczej sam Czarny Pan wystąpi i będzie siał śmierć i zniszczenie. Za ten czas, zwolennicy Zakonu chodzili po całym Hogwarcie, szukając martwych ciał.
            Amanda pomagała Neville'owi, bo od czasu rozdzielnia, nie widziała ani Blaise'a, ani Draco. Czarne myśli przechodziły jej przez głowę, jednak nie dała się im ogarnąć.
            Musi być silna. Dla nich. Dla upragnionej wolności.
            — Amanda!  —krzyknął ktoś z tyłu i dziewczynie serce zaczęło bić mocniej. To Blaise, a za nim Draco, który ocierał krew z nosa.
            Dziewczyna zostawiła Neville'a i do nich podbiegła, przytulając bardzo, bardzo mocno. Pocałowała czarnoskórego przyjaciela, który już chyba nie był tylko jej przyjacielem.
            — Nawet nie wiesz, jak bałem się, że zginiesz... — szepnął jej do ucha, mocno przytulając.
            — Czyli we mnie nie wierzyłeś?  — parksnęła dziewczyna, a cała trójka się zaśmiała.
            Razem podeszli do Neville'a, z którym zaczęli szukać ciał. Godzinę później armia Voldemorta na czele z nim samym wkroczyła na teren Hogwartu. Teraz rozpoczęła się prawdziwa bitwa. Czarny Pan na prawo i lewo rzucał Avady, szukając Pottera. Znowu rozdzieliła się z przyjaciółmi, ale obiecali sobie, że wyjdą z wojny cali i zdrowi.
            — Oddajcie mi Pottera! — zawołał Voldemort, celując różdżką w profesor McGonagall.
            — Nigdy! — odpowiedzieli wszyscy chórem, przybierając pozycję bojową.
            — W takim razie będę musiał was zabić — zaśmiał się paskudnie Voldemort, celując różdżką w nauczycielkę transmutacji — A zacznę od ciebie — pokazał w szerokim, obleśnym uśmiechu wszystkie zęby. — Avada Ked...
            — Expelliarmus! — zawołała Amanda, stając za Voldemortem, którego różdżka upadła kilka metrów dalej, a sam jej właściciel upadł, patrząc z czystą nienawiścią na byłą Śmierciożerczynię.
            — To ty! Ty nędzna, mała szumowino! Zdradziłaś mnie, choć przysięgałaś wierność!
            — Nigdy nie chciałam być taka jak ty — odpowiedziała dumnie, celując w byłego Mistrza różdżką — Weź swą różdżkę i stoczmy pojedynek tak, jak robią to prawdziwi czarodzieje — powiedziała głośno, przybierając pozycję obronną.
            Ktoś z tyłu krzyczał nie, idziesz na pewną śmierć!, ale jej to nie obchodziło. Ten człowiek zabrał jej rodziców, wolność, a na dodatek zrobił z niej mordercę. Niech odkupi swoje winy.
            Voldemort doczłapał się do różdżki i wycelował nią w Amandę. Dziewczyna jedynie prychnęła, gdy ten otwierał usta, by rzucić w nią zaklęciem niewybaczalnym.
            — Tak się wychowano? Ukłoń się, wymagają tego maniery.
            — Dziewczyno, igrasz z ogniem...  — syknął Czarny Pan, kłaniając się tak, jak Ślizgonka. — A więc zaczynajmy.
            Walczyli długo. Lord Voldemort posługiwał się tylko jednym zaklęciem, ale Ślizgonka odpierała jego ataki. Wokół nich wybuchła bitwa. Zakon walczył ze Śmierciożercami.
            — Gdyby tylko Potter miał tyle oleju w głowie i gdyby on tak odważnie przystąpił do walki! — zawołał Voldemort, dysząc ciężko. Dziewczyna trochę go wymęczyła.
            — Wszyscy są wierni ideom Pottera i Zakonu. Większość twoich Śmierciożerców są tylko u twojego boku, bo się po prostu boją. — odpowiedziała z krzywym uśmiechem.
            Prowokowała go. Wiedziała o tym.
            — Ty nędzna dziewczyno! — syknął. Amanda odwróciła głowę, kiedy ktoś krzyknął jej imię. Biegł do niej Blaise, miotając zaklęciami. Ale nie celował w Voldemorta... Ślizgonka odwróciła głowę. Za nią stał Greyback, a ostatnie co zobaczyła to błysk zielonego światła.
            Wszystko straciło ostrość, ryk walki ucichł. Potem była już tylko przerażająca ciemność, która ogarnęła wszystko i wszystkich.


Layout by Alessa