Z dedykacją dla moich love - Acri, Sonii i Marice,
Za to, że są. ♥
Cześć! Zanim przejdziecie do czytania rozdziału, chcę Wam powiedzieć o paru rzeczach. Na początek - mam fanpage, który znajduje się w Menu, więc znajdziecie go łatwo. Dwa - proszę o komentarze. Są dla mnie ważne, bo jeżeli robię jakieś błędy, to możecie mi przecież napisać i poprawię się. Oraz najważniejsze - życzę Wam spokojnych, wesołych świąt. Dużo zdrowia, szczęścia, radości i aby los Wam sprzyjał w każdej sprawie. Teraz reklama:
Bellatrix †
Wzór niemożliwy Acrimonii ♥
Jeśli kochasz nie pozwól, aby zniszczyła to codzienność - Sonii ♥
Przeszłości smak Acrimonii ♥
Tomione mojej Sonii ♥
Alternatywne ego mojej Acrimonii ♥
Ona poświęciłaby swoje życie za niego, on poświęciłby jej życie za swoje... Sonii ♥
Koniec reklamy - można czytać rozdział.
_____________________________________________________
— Rany, na którą oni się umówili na ten
pojedynek? — spytał Draco, popijając powoli Ognistą, a czarnoskóry chłopak
przewrócił oczami. Czasami Malfoy zachowywał się jak ktoś pozbawiony mózgu.
— Jest o północy. Chyba nie chcesz iść? — zapytał
się Zabini dość niepewnie.
Sam zamierzał iść, ale bez niego. Może mu się
uda pogadać z Montrose? Jednak uczucie niepokoju go nie opuszczało.
Coś się
dzisiaj niezwykłego stanie, jestem więcej, niż pewien, pomyślał,
również nalewając sobie alkoholu, po czym szybko go wypił. Nie wyobrażał sobie Amandy jako dzikiego
kata, ale najpewniej coś na niego ma. Inaczej by go nie wyzywała na pojedynek,
co nie?
*
— Jak możesz tak w ogóle mówić?! Jak śmiesz
wątpić w to wszystko?! — wykrzyczała, będąc na niego wściekła. Zabolało ją to,
chociaż była w stanie pojąć jego logikę. Nie zgadzała się jednak z tym. Kocha
go, kochała i będzie kochać! Zawsze.
— Bo mogę, Snape. I chcę, a teraz wynocha! —
wrzasnął, wyprowadzając ją za drzwi, a ona usiadła pod jego gabinetem, kryjąc
twarz w dłoniach. Nigdy nie czuła się tak beznadziejnie… Miała wrażenie, że nie
było już w tym świecie dla niej miejsca. Bez niego wszystkie puzzle jej świata
były jednakowe Jakby on wszystko miał, a ze swoim odejściem zabrał to. Jej
świat zapada się, a ona traci grunt, spadając razem z nim na samo dno jej wszechświata,
topiąc się w łzach życia, które stworzyły ocean.
Chce wypłynąć na brzeg, zaczerpnąć tchu,
jednak ciągle coś z tego świata spada jej na głowę, a ona nie daje rady, zbliża
się jeszcze bardziej do dna… Do dna wszystkiego… Gra skończone…
Duszą już
nie istnieję. Ale muszę wstać… Bo nie żyję tylko dla siebie. Mimo, że serce
jest też w tym pieprzonym oceanie, to oni wyciągają do mnie rękę, a ja ich nie
zawiodę, pomyślała, zaczynając szeptać.
— Nie
wierzę w to… Nie wierzę, nie chcę wierzyć… — wyszeptała i w ciszy wyszła do
Zakazanego Lasu. To chwila Amandy, trzeba ją wspierać. Nawet, jeżeli sama ledwo
się trzyma…
*
— Zakłady, zakłady! Przyjmujemy zakłady! Kto
wygra – Ron czy Amanda?! — krzyczeli bliźniacy.
— Stawiam na Mon—Rona. Wygraj, mój misiaczku!
— krzyczała Brown, a ‘’mon—Ron’’ zbladł.
Nie mógł liczyć na wsparcie Harry’ego, bo ten
był u Dumbledore’a, a Hermiona… Jej uśmiech był taki wspaniały. Szczery i
radosny… Miała piękne dziąsła.
Dziąsła?!
Nie no, jakbym jej to powiedział to na pewno by mnie pocałowała, pomyślał
z ironią rudowłosy, trzymając różdżkę w gotowości.
Skoro
Montrose wybrała miejsce, na pewno jest przygotowana. Ja może nie jestem
przygotowany, ale mam szanse na wygraną – jestem bardziej wysportowany i
szybszy niż ona, więc może mi się uda?
Wszystkie rozmowy ukróciło pojawienie się
Amandy. Była uczesana w koka, wraz z wetkniętą różdżką w niego. Płaszcz, który
nosiła, delikatnie za nią powiewał, wprowadzając mroczną atmosferę, za to
kostium… Czarny, obcisły, wycięty w talii, wyglądający, jakby to zostało
zrobione ze strzępek ciemności.
Kto by
pomyślał, że Morgana jest tak dobrym stylistą?,
pomyślała Montrose, stając dokładnie naprzeciwko Rona. Wciąż ją to wszystko
bolało, ale wolała rozwiązać sprawy tradycyjnie, czyli walką.
— Więc tak… —zaczęła blondynka, ale przerwała
jej Granger.
— Zdania nie zaczyna się od więc! —
wykrzyknęła i w tym momencie dziewczyna miała ochotę ją porozcinać na śmierć.
— Zamknij się Granger, inaczej to będą twoje
ostatnie słowa, głupia babo! — odkrzyknęła jej, znowu skupiając się na nim.
Amanda…
Jeżeli chcesz, mogę ci pomóc. Wiesz, pokonasz go spektakularnie i każdy będzie
cię respektował po tym pokazie — powiedziała Morgana w jej
myślach, a ona odpowiedziała:
— A gdzie
jest haczyk?
— No
wiesz, będę musiała cię opętać częściowo.
— Opętać?!
Chyba zwariowałaś, jeżeli myślisz, że na to pozwolę!
— Ale to
nie chodzi mi o to, aby twoją duszę zniszczyć i takie tam. Opętałabym cię na
zasadzie, że przekazuję ci moje moce do użytku i gdy skończysz, to się wszystko
cofnie.
— Jaką mam
gwarancję, że mówisz prawdę?
— Stuprocentową.
Zaufaj mi, dobrze?
— Okej…
Zaufam ci. Ale jeżeli coś pójdzie nie tak, to wyrzucę cię z mojego życia. Bo mam
do tego siłę.
— Dobrze,
więc się przygotuj.
Uśmiechnęła się do niego drapieżnie, nie
mając żadnych obaw co do tego wszystkiego. Za to jego twarz… Miała ochotę się
roześmiać, jednak szybko zabrała głos.
— Witam szanowne panie i szanownych panów
oraz profesorów naszej szkoły. — Tu skinęła głową w stronę Severusa Snape. —
Dzisiaj będę się pojedynkować z tym oto wyrzutkiem Gryffindoru. Szczegóły
znacie. Więc zamiastgadać bez sensu, przejdziemy do praktyki? — spytała
retorycznie i wyciągnęła różdżkę z włosów, pozwalając im swobodnie opaść na dół.
— Ty pierwszy, Ronaldzie. Nalegam —
powiedziała, uśmiechnięta od ucha do ucha.
— Furnunculus! — krzyknął rudzielec, rzucając
w jej stronę zaklęcie.
Teraz,
Amanda, teraz!, powiedziała Morgana, ładując w nią całą swoją moc.
Ta energia… Nie dało się jej opisać normalnymi słowami. To jak napicie się kawy
i pobieranie mocy od Dumbledore’a, Slytherina i Voldemorta jednocześnie… Nie,
to nawet w połowie nie jest tak mocne jak to, co teraz czuje.
— Protego! — wykrzyknęła, tworząc tarczę nie
do przebicia. — Tylko na to cię stać, Weasley?! Bombarda Maxima! — rzuciła
zaklęcie, celując kawałek przed nim.
— Koniec tej zabawy, Montrose! Expelliarmus!
— I w tym momencie jej różdżka trafiła prosto w jego dłoń. Jednak coś tu nie
grało… Ta dziewczyna powinna być zawiedziona, a uśmiecha się niemal tak samo
jak Bellatrix Lestrange. Całe trybuny zamarły w oczekiwaniu na dalszy rozwój
wydarzeń, a ona się tylko zaśmiała.
— Ronnie, Ronnie, Ronnie… Spodziewałam się po
przyjacielu Wybrańca czegoś lepszego niż żałosne Expelliarmus. Jedynie
ułatwiłeś mi sprawę. Dopiero teraz zobaczysz prawdziwą magię! — wykrzyknęła,
podniecona tą sytuacją.
Siła Morgany była w niej, a ona była potężną
wiedźmą i Merlinowi zawsze było z nią ciężko. Więc z takim robakiem sobie
poradzi.
W sumie…
Nic nie mam do Rona — nawet szacunku.
Uniosła ręce do góry, oczami spoglądając na
chmury, który zaczęły zmieniać kolor… Gdy zacisnęła je w pięści, na ziemię
spadł pierwszy piorun, bardzo blisko chłopaka.
Taki urok
magii, pomyślała, kolejnym ruchem dłoni przywołując do siebie ogromny strumień
wody znad jeziora. Jeszcze jeden ruch — i ta ciecz zamieniła się z ciekłej na
stałą, a następnie w miliardy małych, ostrych lodowych noży.
— No i co powiesz, Gryfku? — Ach, nie mogła się
przed tym komentarzem powstrzymać. Widziała jak każdy się dziwił, że ona ma
taką moc. Że umie więcej niż pokazuje. Cieszyła się, widząc strach na twarzach wrogów,
których trochę miała. Była dumna, widząc pochwalające spojrzenia profesora
Snape’a oraz Zabiniego. Nie wiedziała dlaczego, ale jakoś to obecność drugiego
bardziej ją radowała. Po chwili rozłożyła ręce i wokół nich powstał okrąg ognia
mieniącego się różnymi kolorami — od zielonego, czerwonego, różowego aż do
białego i czarnego. Wiedziała, że nikt nawet nie spróbuje przejść… Nie odważą
się nawet, wiedziała to.
— A teraz czas skończyć tą grę… — wyszeptała
i z ziemi wyciągnęła wodę, natychmiast zmieniając ją w lód, unieruchamiając
Ronalda, a następnie zaczęła we własnych rękach tworzyć błyskawice. Nie bała
się mimo, że pioruny otulały ją niczym ciepły zimowy płaszcz, który w każdej
chwili może ją zabić. Wiedziała, że tylko tak pokaże wszystkim, że należy się
ze nią liczyć.
— Już Ci współczuję, Blaise — powiedział
Draco, a Zabini jedynie wpatrywał się w tą scenę z zafascynowaniem.
Nigdy się
nie chwaliła, że tak potrafi. Dlaczego…? Przecież robiąc takie rzeczy, nie
musiałaby zdawać nawet OWTM-ów z Zaklęć! Gdybym ja tak potrafił, cała szkoła by
mi padła do stóp, a dziewczyny to nawet nie tylko do nich, pomyślał
z dzikim uśmiechem. Wola walki tej dziewczyny była ogromna, pewność siebie aż z
niej promieniowała. Chociaż on jedyny wiedział, że nie zawsze taka była…
Szedł
sobie do Pokoju Wspólnego, znowu podziwiając Hogwart. Był tu od miesięcy,
jednak zamek nadal go zachwycał i zaskakiwał. Nagle zobaczył na schodach
ciemnowłosą dziewczynkę w jego wieku, która płakała, przytulając swojego misia.
Coś instynktownie kazało mu do niej podejść.
— Cześć…
Co ci się stało? — spytał, unosząc delikatnie jej głowę.
— Ja… One… Greengrass, Bultstore i Parkinson… One mnie wyzywały…. — chlipała, ocierając
łzy. — Powiedziały, że… Że jestem brzydka… Że jestem głupia… I że do niczego
się nie nadaję… — wyszeptała i na nowo się rozpłakała.
— Hej,
nie płacz. Jesteś Ślizgonką, a my trzymamy się razem. Bo w nas jest siła. Nie
wierz w to, co one mówią — są po prostu zazdrosne, bo tobie wyszło te zaklęcie,
którego one nie potrafią, a nie jesteś żadną szlamą czy coś — powiedział, ocierając
jej łzy chusteczką. — A teraz uśmiechnij się i chodź ze mną, dobrze? — spytał,
a ona pokiwała głową, łapiąc go za rękę i
idąc za nim radosna…
— Hej, Blaise, wracaj do żywych, bo
przegapisz najlepsze! — Tą chwilę refleksji przerwał mu młody Malfoy. Ze
zdziwieniem patrzył, jak Weasley próbuje się wydostać z lodu, jednak na próżno,
gdy Amanda już skierowała błyskawicę w to miejsce, które natychmiastowo go poraziło.
Napięcie było na tyle mocne, że się prawie usmażył do nieprzytomności.
Obserwował w milczeniu jak ona podnosi swoją
różdżkę i wyczarowuje z niej biały znak smoka owiniętego pędami róż.
— Już nigdy nie ośmielisz się nazwać mnie
dziwką, Ronaldzie — powiedziała z zimnym uśmiechem na twarzy, a wszystko, co
wyczarowała natychmiast ustało.
Nagle wydarzyło się tyle rzeczy… Okrzyk
wiwatu Ślizgonów, krzyk Hermiony oraz jego rodzeństwa, przybiegnięcie Mariki,
Acrimonii i Astorii… Gdy już wszyscy poszli, a one miały się również zbierać,
usłyszały zdecydowanie to, co nie powinny.
— Ron… Obudź się, Ron… Nie możesz teraz tak…
Nie możesz mnie zostawić… Nie możesz zostawić Harry’ego… Kochamy Cię… Ja Cię kocham... — szeptała Hermiona,
podnosząc go za pomocą zaklęcia i lecząc podstawowymi formułkami, jakie tylko
znała.
*
Siedziała w milczeniu, będąc przygnębioną ze
szklanką Ognistej. Co ją do jasnej cholery popchnęło do czegoś takiego…? Jakby
jeszcze raz obróciła się z tą cholerną błyskawicę, to by go zabiła. Jednak
wtedy… Wtedy czuła, jak coś mrocznego wchodzi do jej serca i je zamraża… Jakby
nie czuła nic. Jednak mimo wszystko żałowała tego. Przesadziłam — nie ukrywajmy tego. Muszę go przeprosić, bo do cholery,
ja jeszcze mam sumienie — pomyślała, do końca wychylając szklaneczkę. Gdy
Dafne chciała podejść i jej pogratulować, zmroziła ją wzrokiem, ‘’przypadkowo’’
bawiąc się ogniem. Miała nadzieję, że komunikat dla całej bandy idiotów będzie
wyraźny. Niestety, jej nadzieja została zgaszona, gdy Szanowny Pan Diabelski
Alkoholik miał wątpliwy zaszczyt się tu pojawić. Potraktowała go spojrzeniem
Bazyliszka ludożercy na głodzie, jednak niestety, go to nie ruszyło ani trochę.
— Uśmiechnij się, ponuraku. To impreza na
Twoją cześć. Powinnaś się cieszyć — powiedział, jednak natychmiast spoważniał,
widząc jej minę. — Co się dzieje?
— Nic się nie dzieje, Zabini. Spadaj, bo nie
mam nastroju, aby się z tobą użerać — wysyczała, nalewając sobie alkoholu. Już
miała się napić, gdy czarnoskóry zabrał jej trunek.
—Ej, ej, ej… Grzeczne dziewczynki nie piją —
powiedział chłopak, trzymając szklankę poza zasięgiem jej wzroku.
— Może jeszcze mi dowalisz, że grzeczne
dziewczynki nie rzucają klątwami o północy? — Uniosła brew, jednak z
zainteresowaniem. Może i był ostatnią szują na ziemi, ale jedyną szują, która nie
dała się odgonić.
— Tego nie robią nawet niegrzeczne dziewczynki.
Więc musisz być diaboliczna — mrugnął do niej figlarnie, upijając z jej
szklanki trochę napoju.
— Zatrzymaj sobie… Nie chcę już — mruknęła z
obrzydzeniem, zakładając ręce pod biustem.
— Dobra, nie będę chamem, więc czy
pozwoliłabyś się odprowadzić do dormitorium? — spytał ze uroczym uśmiechem,
jednak nie dla niej są te gierki. Jej nie nabierze.
— Przykro mi, ale zrezygnuję z tej jakże
kuszącej propozycji. Avie der ci, Zabini — syknęła w jego stronę, a potem
poszła do dormitorium. Gdy tylko zatrzasnęły się drzwi, upadła na podłogę,
płacząc jak małe dziecko. Nigdy niczego tak bardziej nie żałowała, jak tego, co
się przed chwilą stało. Nigdy
*
Patrzyła w gwiazdy na Wieży Astronomicznej,
ciągle myśląc o nim… Nie mogła się z tym pogodzić… Te wszystkie wspomnienia. A
on? On chce to teraz zniszczyć i to czemu?
Pewnie ma
jakieś swoje powody, ale ja muszę je poznać teraz. Nie jutro, nie pojutrze, nie
za miesiąc i nie za rok. Teraz. Znajdę go i się go spytam, pomyślała
Marika, jednak po chwili poczuła czyjś dotyk na swojej ręce i szarpnięcie w pępku.
Nagle, nie wiadomo skąd, znalazła się na
pięknej polanie, a w tle leciała piosenka, pomieszana z marszem weselnym. Nie
rozumiała, co się stało do momentu, aż się odwróciła. Gdy tylko zobaczyła go,
wyciągającego w jej stronę dłoń, wszystko minęło. Nic się nie liczyło —
zupełnie, jakby jego dotyk usuwał wszystko co złe.
—Ty… Postąpiłem jak niedorozwinięty Gryfon.
Przepraszam… — wyszeptał, mocno ją obejmując.
— Tak, postąpiłeś jak niedorozwinięty Gryfon.
Ale załóżmy, że tego więcej nie zrobisz, a ja udam, że nie zamieniasz się w
niedorozwiniętego Gryfona. — Uśmiechnęła się do niego lekko, przytulając się do
niego. Znowu jest spokój, znowu jest harmonia. We dwoje razem mogli pokonać
wszystko. Tańczyli w swoich objęciach aż do pierwszego blasku słońca, a potem
każde z nich wróciło do siebie, ciesząc się, że wszystko w końcu i definitywnie
jest dobrze i nic tego nie zakłóci.
*
— Więc mówisz, że macie w szkolę dziewczynę, która
włada żywiołami. Moja kochana Soniu… Sprowadź mi ją tu, dobrze? Zrobimy
wszystko, aby była idealna dla Czarnego Pana — szeptała Bella do ucha blondynki, całując
delikatnie jego płatek. Jednak nawet ten mały gest nie zniwelował wątpliwości
dziewczyny.
— Nie jestem pewna co do słuszności tego
wszystkiego. Jaki masz w tym cel? — spytała blondynka, uważnie przyglądając się
brunetce w czarnej szacie, wyglądającej, jakby dopiero uciekła z Azkabanu.
— Jak to jaki? Ta dziewczyna... Ona jest potężna.
Będzie idealna dla Czarnego Pana... I pomoże wykończyć Pottera! — wypowiedziała
te słowa z szalonym błyskiem w oku. — A więc, pomożesz mi...?
— Tak, moja pani... — wyszeptała dziewczyna,
nakładając kaptur na głowę oddalając się do Hogwartu.