czwartek, 18 grudnia 2014

Rozdział V – ‘’ Ufasz mi…? Ufam Ci…

                                                                                   Z dedykacją dla moich love - Acri, Sonii i Marice,
                                                                                                                               Za to, że są. ♥

Cześć! Zanim przejdziecie do czytania rozdziału, chcę Wam powiedzieć o paru rzeczach. Na początek - mam fanpage, który znajduje się w Menu, więc znajdziecie go łatwo. Dwa - proszę o komentarze. Są dla mnie ważne, bo jeżeli robię jakieś błędy, to możecie mi przecież napisać i poprawię się. Oraz najważniejsze - życzę Wam spokojnych, wesołych świąt. Dużo zdrowia, szczęścia, radości i  aby los Wam sprzyjał w każdej sprawie. Teraz reklama:
Bellatrix †
Wzór niemożliwy Acrimonii ♥
Jeśli kochasz nie pozwól, aby zniszczyła to codzienność - Sonii ♥
Przeszłości smak Acrimonii ♥
Tomione mojej Sonii ♥
Alternatywne ego mojej Acrimonii ♥
Ona poświęciłaby swoje życie za niego, on poświęciłby jej życie za swoje... Sonii ♥

Koniec reklamy - można czytać rozdział.
_____________________________________________________

— Rany, na którą oni się umówili na ten pojedynek? — spytał Draco, popijając powoli Ognistą, a czarnoskóry chłopak przewrócił oczami. Czasami Malfoy zachowywał się jak ktoś pozbawiony mózgu.

— Jest o północy. Chyba nie chcesz iść? — zapytał się Zabini dość niepewnie.

Sam zamierzał iść, ale bez niego. Może mu się uda pogadać z Montrose? Jednak uczucie niepokoju go nie opuszczało.

Coś się dzisiaj niezwykłego stanie, jestem więcej, niż pewien, pomyślał, również nalewając sobie alkoholu, po czym szybko go wypił.  Nie wyobrażał sobie Amandy jako dzikiego kata, ale najpewniej coś na niego ma. Inaczej by go nie wyzywała na pojedynek, co nie?
                                                                     

*

 

— Jak możesz tak w ogóle mówić?! Jak śmiesz wątpić w to wszystko?! — wykrzyczała, będąc na niego wściekła. Zabolało ją to, chociaż była w stanie pojąć jego logikę. Nie zgadzała się jednak z tym. Kocha go, kochała i będzie kochać! Zawsze.

— Bo mogę, Snape. I chcę, a teraz wynocha! — wrzasnął, wyprowadzając ją za drzwi, a ona usiadła pod jego gabinetem, kryjąc twarz w dłoniach. Nigdy nie czuła się tak beznadziejnie… Miała wrażenie, że nie było już w tym świecie dla niej miejsca. Bez niego wszystkie puzzle jej świata były jednakowe Jakby on wszystko miał, a ze swoim odejściem zabrał to. Jej świat zapada się, a ona traci grunt, spadając razem z nim na samo dno jej wszechświata, topiąc się w łzach życia, które stworzyły ocean.

Chce wypłynąć na brzeg, zaczerpnąć tchu, jednak ciągle coś z tego świata spada jej na głowę, a ona nie daje rady, zbliża się jeszcze bardziej do dna… Do dna wszystkiego… Gra skończone…

Duszą już nie istnieję. Ale muszę wstać… Bo nie żyję tylko dla siebie. Mimo, że serce jest też w tym pieprzonym oceanie, to oni wyciągają do mnie rękę, a ja ich nie zawiodę, pomyślała, zaczynając szeptać.

Nie wierzę w to… Nie wierzę, nie chcę wierzyć… — wyszeptała i w ciszy wyszła do Zakazanego Lasu. To chwila Amandy, trzeba ją wspierać. Nawet, jeżeli sama ledwo się trzyma…
                                                                    

*

 

— Zakłady, zakłady! Przyjmujemy zakłady! Kto wygra – Ron czy Amanda?! — krzyczeli bliźniacy.

— Stawiam na Mon—Rona. Wygraj, mój misiaczku! — krzyczała Brown, a ‘’mon—Ron’’ zbladł.

Nie mógł liczyć na wsparcie Harry’ego, bo ten był u Dumbledore’a, a Hermiona… Jej uśmiech był taki wspaniały. Szczery i radosny… Miała piękne dziąsła.

Dziąsła?! Nie no, jakbym jej to powiedział to na pewno by mnie pocałowała, pomyślał z ironią rudowłosy, trzymając różdżkę w gotowości.

Skoro Montrose wybrała miejsce, na pewno jest przygotowana. Ja może nie jestem przygotowany, ale mam szanse na wygraną – jestem bardziej wysportowany i szybszy niż ona, więc może mi się uda?

Wszystkie rozmowy ukróciło pojawienie się Amandy. Była uczesana w koka, wraz z wetkniętą różdżką w niego. Płaszcz, który nosiła, delikatnie za nią powiewał, wprowadzając mroczną atmosferę, za to kostium… Czarny, obcisły, wycięty w talii, wyglądający, jakby to zostało zrobione ze  strzępek ciemności.

Kto by pomyślał, że Morgana jest tak dobrym stylistą?, pomyślała Montrose, stając dokładnie naprzeciwko Rona. Wciąż ją to wszystko bolało, ale wolała rozwiązać sprawy tradycyjnie, czyli walką.

— Więc tak… —zaczęła blondynka, ale przerwała jej Granger.

— Zdania nie zaczyna się od więc! — wykrzyknęła i w tym momencie dziewczyna miała ochotę ją porozcinać na śmierć.

— Zamknij się Granger, inaczej to będą twoje ostatnie słowa, głupia babo! — odkrzyknęła jej, znowu skupiając się na nim.

Amanda… Jeżeli chcesz, mogę ci pomóc. Wiesz, pokonasz go spektakularnie i każdy będzie cię respektował po tym pokazie — powiedziała Morgana w jej myślach, a ona odpowiedziała:

— A gdzie jest haczyk?

— No wiesz, będę musiała cię opętać częściowo.

— Opętać?! Chyba zwariowałaś, jeżeli myślisz, że na to pozwolę!

— Ale to nie chodzi mi o to, aby twoją duszę zniszczyć i takie tam. Opętałabym cię na zasadzie, że przekazuję ci moje moce do użytku i gdy skończysz, to się wszystko cofnie.

— Jaką mam gwarancję, że mówisz prawdę?

— Stuprocentową. Zaufaj mi, dobrze?

— Okej… Zaufam ci. Ale jeżeli coś pójdzie nie tak, to wyrzucę cię z mojego życia. Bo mam do tego siłę.

— Dobrze, więc się przygotuj.

Uśmiechnęła się do niego drapieżnie, nie mając żadnych obaw co do tego wszystkiego. Za to jego twarz… Miała ochotę się roześmiać, jednak szybko zabrała głos.

— Witam szanowne panie i szanownych panów oraz profesorów naszej szkoły. — Tu skinęła głową w stronę Severusa Snape. — Dzisiaj będę się pojedynkować z tym oto wyrzutkiem Gryffindoru. Szczegóły znacie. Więc zamiastgadać bez sensu, przejdziemy do praktyki? — spytała retorycznie i wyciągnęła różdżkę z włosów, pozwalając im swobodnie opaść na dół.

— Ty pierwszy, Ronaldzie. Nalegam — powiedziała, uśmiechnięta od ucha do ucha.

— Furnunculus! — krzyknął rudzielec, rzucając w jej stronę zaklęcie.

Teraz, Amanda, teraz!, powiedziała Morgana, ładując w nią całą swoją moc. Ta energia… Nie dało się jej opisać normalnymi słowami. To jak napicie się kawy i pobieranie mocy od Dumbledore’a, Slytherina i Voldemorta jednocześnie… Nie, to nawet w połowie nie jest tak mocne jak to, co teraz czuje.

— Protego! — wykrzyknęła, tworząc tarczę nie do przebicia. — Tylko na to cię stać, Weasley?! Bombarda Maxima! — rzuciła zaklęcie, celując kawałek przed nim.

— Koniec tej zabawy, Montrose! Expelliarmus! — I w tym momencie jej różdżka trafiła prosto w jego dłoń. Jednak coś tu nie grało… Ta dziewczyna powinna być zawiedziona, a uśmiecha się niemal tak samo jak Bellatrix Lestrange. Całe trybuny zamarły w oczekiwaniu na dalszy rozwój wydarzeń, a ona się tylko zaśmiała.

— Ronnie, Ronnie, Ronnie… Spodziewałam się po przyjacielu Wybrańca czegoś lepszego niż żałosne Expelliarmus. Jedynie ułatwiłeś mi sprawę. Dopiero teraz zobaczysz prawdziwą magię! — wykrzyknęła, podniecona tą sytuacją.

Siła Morgany była w niej, a ona była potężną wiedźmą i Merlinowi zawsze było z nią ciężko. Więc z takim robakiem sobie poradzi.

W sumie… Nic nie mam do Rona — nawet szacunku.

Uniosła ręce do góry, oczami spoglądając na chmury, który zaczęły zmieniać kolor… Gdy zacisnęła je w pięści, na ziemię spadł pierwszy piorun, bardzo blisko chłopaka.

Taki urok magii, pomyślała, kolejnym ruchem dłoni przywołując do siebie ogromny strumień wody znad jeziora. Jeszcze jeden ruch — i ta ciecz zamieniła się z ciekłej na stałą, a następnie w miliardy małych, ostrych lodowych noży.

— No i co powiesz, Gryfku? — Ach, nie mogła się przed tym komentarzem powstrzymać. Widziała jak każdy się dziwił, że ona ma taką moc. Że umie więcej niż pokazuje. Cieszyła się, widząc strach na twarzach wrogów, których trochę miała. Była dumna, widząc pochwalające spojrzenia profesora Snape’a oraz Zabiniego. Nie wiedziała dlaczego, ale jakoś to obecność drugiego bardziej ją radowała. Po chwili rozłożyła ręce i wokół nich powstał okrąg ognia mieniącego się różnymi kolorami — od zielonego, czerwonego, różowego aż do białego i czarnego. Wiedziała, że nikt nawet nie spróbuje przejść… Nie odważą się nawet, wiedziała to.  

— A teraz czas skończyć tą grę… — wyszeptała i z ziemi wyciągnęła wodę, natychmiast zmieniając ją w lód, unieruchamiając Ronalda, a następnie zaczęła we własnych rękach tworzyć błyskawice. Nie bała się mimo, że pioruny otulały ją niczym ciepły zimowy płaszcz, który w każdej chwili może ją zabić. Wiedziała, że tylko tak pokaże wszystkim, że należy się ze nią liczyć.

— Już Ci współczuję, Blaise — powiedział Draco, a Zabini jedynie wpatrywał się w tą scenę z zafascynowaniem.

Nigdy się nie chwaliła, że tak potrafi. Dlaczego…? Przecież robiąc takie rzeczy, nie musiałaby zdawać nawet OWTM-ów z Zaklęć! Gdybym ja tak potrafił, cała szkoła by mi padła do stóp, a dziewczyny to nawet nie tylko do nich, pomyślał z dzikim uśmiechem. Wola walki tej dziewczyny była ogromna, pewność siebie aż z niej promieniowała. Chociaż on jedyny wiedział, że nie zawsze taka była…

Szedł sobie do Pokoju Wspólnego, znowu podziwiając Hogwart. Był tu od miesięcy, jednak zamek nadal go zachwycał i zaskakiwał. Nagle zobaczył na schodach ciemnowłosą dziewczynkę w jego wieku, która płakała, przytulając swojego misia. Coś instynktownie kazało mu do niej podejść.

— Cześć… Co ci się stało? — spytał, unosząc delikatnie jej głowę.

— Ja… One… Greengrass, Bultstore i Parkinson… One mnie wyzywały…. — chlipała, ocierając łzy. — Powiedziały, że… Że jestem brzydka… Że jestem głupia… I że do niczego się nie nadaję… — wyszeptała i na nowo się rozpłakała.

— Hej, nie płacz. Jesteś Ślizgonką, a my trzymamy się razem. Bo w nas jest siła. Nie wierz w to, co one mówią — są po prostu zazdrosne, bo tobie wyszło te zaklęcie, którego one nie potrafią, a nie jesteś żadną szlamą czy coś — powiedział, ocierając jej łzy chusteczką. — A teraz uśmiechnij się i chodź ze mną, dobrze? — spytał, a ona pokiwała głową, łapiąc go za rękę i  idąc za nim radosna…

— Hej, Blaise, wracaj do żywych, bo przegapisz najlepsze! — Tą chwilę refleksji przerwał mu młody Malfoy. Ze zdziwieniem patrzył, jak Weasley próbuje się wydostać z lodu, jednak na próżno, gdy Amanda już skierowała błyskawicę w to miejsce, które natychmiastowo go poraziło. Napięcie było na tyle mocne, że się prawie usmażył do nieprzytomności.

Obserwował w milczeniu jak ona podnosi swoją różdżkę i wyczarowuje z niej biały znak smoka owiniętego pędami róż.

— Już nigdy nie ośmielisz się nazwać mnie dziwką, Ronaldzie — powiedziała z zimnym uśmiechem na twarzy, a wszystko, co wyczarowała natychmiast ustało.

Nagle wydarzyło się tyle rzeczy… Okrzyk wiwatu Ślizgonów, krzyk Hermiony oraz jego rodzeństwa, przybiegnięcie Mariki, Acrimonii i Astorii… Gdy już wszyscy poszli, a one miały się również zbierać, usłyszały zdecydowanie to, co nie powinny.

— Ron… Obudź się, Ron… Nie możesz teraz tak… Nie możesz mnie zostawić… Nie możesz zostawić Harry’ego… Kochamy Cię… Ja Cię kocham... — szeptała Hermiona, podnosząc go za pomocą zaklęcia i lecząc podstawowymi formułkami, jakie tylko znała.


                                                                *

 

Siedziała w milczeniu, będąc przygnębioną ze szklanką Ognistej. Co ją do jasnej cholery popchnęło do czegoś takiego…? Jakby jeszcze raz obróciła się z tą cholerną błyskawicę, to by go zabiła. Jednak wtedy… Wtedy czuła, jak coś mrocznego wchodzi do jej serca i je zamraża… Jakby nie czuła nic. Jednak mimo wszystko żałowała tego. Przesadziłam — nie ukrywajmy tego. Muszę go przeprosić, bo do cholery, ja jeszcze mam sumienie — pomyślała, do końca wychylając szklaneczkę. Gdy Dafne chciała podejść i jej pogratulować, zmroziła ją wzrokiem, ‘’przypadkowo’’ bawiąc się ogniem. Miała nadzieję, że komunikat dla całej bandy idiotów będzie wyraźny. Niestety, jej nadzieja została zgaszona, gdy Szanowny Pan Diabelski Alkoholik miał wątpliwy zaszczyt się tu pojawić. Potraktowała go spojrzeniem Bazyliszka ludożercy na głodzie, jednak niestety, go to nie ruszyło ani trochę.

— Uśmiechnij się, ponuraku. To impreza na Twoją cześć. Powinnaś się cieszyć — powiedział, jednak natychmiast spoważniał, widząc jej minę. — Co się dzieje?

— Nic się nie dzieje, Zabini. Spadaj, bo nie mam nastroju, aby się z tobą użerać — wysyczała, nalewając sobie alkoholu. Już miała się napić, gdy czarnoskóry zabrał jej trunek.

—Ej, ej, ej… Grzeczne dziewczynki nie piją — powiedział chłopak, trzymając szklankę poza zasięgiem jej wzroku.

— Może jeszcze mi dowalisz, że grzeczne dziewczynki nie rzucają klątwami o północy? — Uniosła brew, jednak z zainteresowaniem. Może i był ostatnią szują na ziemi, ale jedyną szują, która nie dała się odgonić.

— Tego nie robią nawet niegrzeczne dziewczynki. Więc musisz być diaboliczna — mrugnął do niej figlarnie, upijając z jej szklanki trochę napoju.

— Zatrzymaj sobie… Nie chcę już — mruknęła z obrzydzeniem, zakładając ręce pod biustem.

— Dobra, nie będę chamem, więc czy pozwoliłabyś się odprowadzić do dormitorium? — spytał ze uroczym uśmiechem, jednak nie dla niej są te gierki. Jej nie nabierze.

— Przykro mi, ale zrezygnuję z tej jakże kuszącej propozycji. Avie der ci, Zabini — syknęła w jego stronę, a potem poszła do dormitorium. Gdy tylko zatrzasnęły się drzwi, upadła na podłogę, płacząc jak małe dziecko. Nigdy niczego tak bardziej nie żałowała, jak tego, co się przed chwilą stało. Nigdy
                                             

*

Patrzyła w gwiazdy na Wieży Astronomicznej, ciągle myśląc o nim… Nie mogła się z tym pogodzić… Te wszystkie wspomnienia. A on? On chce to teraz zniszczyć i to czemu?

Pewnie ma jakieś swoje powody, ale ja muszę je poznać teraz. Nie jutro, nie pojutrze, nie za miesiąc i nie za rok. Teraz. Znajdę go i się go spytam, pomyślała Marika, jednak po chwili poczuła czyjś dotyk na swojej ręce i  szarpnięcie w pępku.

Nagle, nie wiadomo skąd, znalazła się na pięknej polanie, a w tle leciała piosenka, pomieszana z marszem weselnym. Nie rozumiała, co się stało do momentu, aż się odwróciła. Gdy tylko zobaczyła go, wyciągającego w jej stronę dłoń, wszystko minęło. Nic się nie liczyło — zupełnie, jakby jego dotyk usuwał wszystko co złe.

—Ty… Postąpiłem jak niedorozwinięty Gryfon. Przepraszam… — wyszeptał, mocno ją obejmując.

— Tak, postąpiłeś jak niedorozwinięty Gryfon. Ale załóżmy, że tego więcej nie zrobisz, a ja udam, że nie zamieniasz się w niedorozwiniętego Gryfona. — Uśmiechnęła się do niego lekko, przytulając się do niego. Znowu jest spokój, znowu jest harmonia. We dwoje razem mogli pokonać wszystko. Tańczyli w swoich objęciach aż do pierwszego blasku słońca, a potem każde z nich wróciło do siebie, ciesząc się, że wszystko w końcu i definitywnie jest dobrze i nic tego nie zakłóci.
                                                           

*

 

— Więc mówisz, że macie w szkolę dziewczynę, która włada żywiołami. Moja kochana Soniu… Sprowadź mi ją tu, dobrze? Zrobimy wszystko, aby była idealna dla Czarnego Pana  — szeptała Bella do ucha blondynki, całując delikatnie jego płatek. Jednak nawet ten mały gest nie zniwelował wątpliwości dziewczyny.

— Nie jestem pewna co do słuszności tego wszystkiego. Jaki masz w tym cel? — spytała blondynka, uważnie przyglądając się brunetce w czarnej szacie, wyglądającej, jakby dopiero uciekła z Azkabanu.

— Jak to jaki? Ta dziewczyna... Ona jest potężna. Będzie idealna dla Czarnego Pana... I pomoże wykończyć Pottera! — wypowiedziała te słowa z szalonym błyskiem w oku. — A więc, pomożesz mi...?

— Tak, moja pani... — wyszeptała dziewczyna, nakładając kaptur na głowę oddalając się do Hogwartu.

Layout by Alessa