czwartek, 18 grudnia 2014

Rozdział V – ‘’ Ufasz mi…? Ufam Ci…

                                                                                   Z dedykacją dla moich love - Acri, Sonii i Marice,
                                                                                                                               Za to, że są. ♥

Cześć! Zanim przejdziecie do czytania rozdziału, chcę Wam powiedzieć o paru rzeczach. Na początek - mam fanpage, który znajduje się w Menu, więc znajdziecie go łatwo. Dwa - proszę o komentarze. Są dla mnie ważne, bo jeżeli robię jakieś błędy, to możecie mi przecież napisać i poprawię się. Oraz najważniejsze - życzę Wam spokojnych, wesołych świąt. Dużo zdrowia, szczęścia, radości i  aby los Wam sprzyjał w każdej sprawie. Teraz reklama:
Bellatrix †
Wzór niemożliwy Acrimonii ♥
Jeśli kochasz nie pozwól, aby zniszczyła to codzienność - Sonii ♥
Przeszłości smak Acrimonii ♥
Tomione mojej Sonii ♥
Alternatywne ego mojej Acrimonii ♥
Ona poświęciłaby swoje życie za niego, on poświęciłby jej życie za swoje... Sonii ♥

Koniec reklamy - można czytać rozdział.
_____________________________________________________

— Rany, na którą oni się umówili na ten pojedynek? — spytał Draco, popijając powoli Ognistą, a czarnoskóry chłopak przewrócił oczami. Czasami Malfoy zachowywał się jak ktoś pozbawiony mózgu.

— Jest o północy. Chyba nie chcesz iść? — zapytał się Zabini dość niepewnie.

Sam zamierzał iść, ale bez niego. Może mu się uda pogadać z Montrose? Jednak uczucie niepokoju go nie opuszczało.

Coś się dzisiaj niezwykłego stanie, jestem więcej, niż pewien, pomyślał, również nalewając sobie alkoholu, po czym szybko go wypił.  Nie wyobrażał sobie Amandy jako dzikiego kata, ale najpewniej coś na niego ma. Inaczej by go nie wyzywała na pojedynek, co nie?
                                                                     

*

 

— Jak możesz tak w ogóle mówić?! Jak śmiesz wątpić w to wszystko?! — wykrzyczała, będąc na niego wściekła. Zabolało ją to, chociaż była w stanie pojąć jego logikę. Nie zgadzała się jednak z tym. Kocha go, kochała i będzie kochać! Zawsze.

— Bo mogę, Snape. I chcę, a teraz wynocha! — wrzasnął, wyprowadzając ją za drzwi, a ona usiadła pod jego gabinetem, kryjąc twarz w dłoniach. Nigdy nie czuła się tak beznadziejnie… Miała wrażenie, że nie było już w tym świecie dla niej miejsca. Bez niego wszystkie puzzle jej świata były jednakowe Jakby on wszystko miał, a ze swoim odejściem zabrał to. Jej świat zapada się, a ona traci grunt, spadając razem z nim na samo dno jej wszechświata, topiąc się w łzach życia, które stworzyły ocean.

Chce wypłynąć na brzeg, zaczerpnąć tchu, jednak ciągle coś z tego świata spada jej na głowę, a ona nie daje rady, zbliża się jeszcze bardziej do dna… Do dna wszystkiego… Gra skończone…

Duszą już nie istnieję. Ale muszę wstać… Bo nie żyję tylko dla siebie. Mimo, że serce jest też w tym pieprzonym oceanie, to oni wyciągają do mnie rękę, a ja ich nie zawiodę, pomyślała, zaczynając szeptać.

Nie wierzę w to… Nie wierzę, nie chcę wierzyć… — wyszeptała i w ciszy wyszła do Zakazanego Lasu. To chwila Amandy, trzeba ją wspierać. Nawet, jeżeli sama ledwo się trzyma…
                                                                    

*

 

— Zakłady, zakłady! Przyjmujemy zakłady! Kto wygra – Ron czy Amanda?! — krzyczeli bliźniacy.

— Stawiam na Mon—Rona. Wygraj, mój misiaczku! — krzyczała Brown, a ‘’mon—Ron’’ zbladł.

Nie mógł liczyć na wsparcie Harry’ego, bo ten był u Dumbledore’a, a Hermiona… Jej uśmiech był taki wspaniały. Szczery i radosny… Miała piękne dziąsła.

Dziąsła?! Nie no, jakbym jej to powiedział to na pewno by mnie pocałowała, pomyślał z ironią rudowłosy, trzymając różdżkę w gotowości.

Skoro Montrose wybrała miejsce, na pewno jest przygotowana. Ja może nie jestem przygotowany, ale mam szanse na wygraną – jestem bardziej wysportowany i szybszy niż ona, więc może mi się uda?

Wszystkie rozmowy ukróciło pojawienie się Amandy. Była uczesana w koka, wraz z wetkniętą różdżką w niego. Płaszcz, który nosiła, delikatnie za nią powiewał, wprowadzając mroczną atmosferę, za to kostium… Czarny, obcisły, wycięty w talii, wyglądający, jakby to zostało zrobione ze  strzępek ciemności.

Kto by pomyślał, że Morgana jest tak dobrym stylistą?, pomyślała Montrose, stając dokładnie naprzeciwko Rona. Wciąż ją to wszystko bolało, ale wolała rozwiązać sprawy tradycyjnie, czyli walką.

— Więc tak… —zaczęła blondynka, ale przerwała jej Granger.

— Zdania nie zaczyna się od więc! — wykrzyknęła i w tym momencie dziewczyna miała ochotę ją porozcinać na śmierć.

— Zamknij się Granger, inaczej to będą twoje ostatnie słowa, głupia babo! — odkrzyknęła jej, znowu skupiając się na nim.

Amanda… Jeżeli chcesz, mogę ci pomóc. Wiesz, pokonasz go spektakularnie i każdy będzie cię respektował po tym pokazie — powiedziała Morgana w jej myślach, a ona odpowiedziała:

— A gdzie jest haczyk?

— No wiesz, będę musiała cię opętać częściowo.

— Opętać?! Chyba zwariowałaś, jeżeli myślisz, że na to pozwolę!

— Ale to nie chodzi mi o to, aby twoją duszę zniszczyć i takie tam. Opętałabym cię na zasadzie, że przekazuję ci moje moce do użytku i gdy skończysz, to się wszystko cofnie.

— Jaką mam gwarancję, że mówisz prawdę?

— Stuprocentową. Zaufaj mi, dobrze?

— Okej… Zaufam ci. Ale jeżeli coś pójdzie nie tak, to wyrzucę cię z mojego życia. Bo mam do tego siłę.

— Dobrze, więc się przygotuj.

Uśmiechnęła się do niego drapieżnie, nie mając żadnych obaw co do tego wszystkiego. Za to jego twarz… Miała ochotę się roześmiać, jednak szybko zabrała głos.

— Witam szanowne panie i szanownych panów oraz profesorów naszej szkoły. — Tu skinęła głową w stronę Severusa Snape. — Dzisiaj będę się pojedynkować z tym oto wyrzutkiem Gryffindoru. Szczegóły znacie. Więc zamiastgadać bez sensu, przejdziemy do praktyki? — spytała retorycznie i wyciągnęła różdżkę z włosów, pozwalając im swobodnie opaść na dół.

— Ty pierwszy, Ronaldzie. Nalegam — powiedziała, uśmiechnięta od ucha do ucha.

— Furnunculus! — krzyknął rudzielec, rzucając w jej stronę zaklęcie.

Teraz, Amanda, teraz!, powiedziała Morgana, ładując w nią całą swoją moc. Ta energia… Nie dało się jej opisać normalnymi słowami. To jak napicie się kawy i pobieranie mocy od Dumbledore’a, Slytherina i Voldemorta jednocześnie… Nie, to nawet w połowie nie jest tak mocne jak to, co teraz czuje.

— Protego! — wykrzyknęła, tworząc tarczę nie do przebicia. — Tylko na to cię stać, Weasley?! Bombarda Maxima! — rzuciła zaklęcie, celując kawałek przed nim.

— Koniec tej zabawy, Montrose! Expelliarmus! — I w tym momencie jej różdżka trafiła prosto w jego dłoń. Jednak coś tu nie grało… Ta dziewczyna powinna być zawiedziona, a uśmiecha się niemal tak samo jak Bellatrix Lestrange. Całe trybuny zamarły w oczekiwaniu na dalszy rozwój wydarzeń, a ona się tylko zaśmiała.

— Ronnie, Ronnie, Ronnie… Spodziewałam się po przyjacielu Wybrańca czegoś lepszego niż żałosne Expelliarmus. Jedynie ułatwiłeś mi sprawę. Dopiero teraz zobaczysz prawdziwą magię! — wykrzyknęła, podniecona tą sytuacją.

Siła Morgany była w niej, a ona była potężną wiedźmą i Merlinowi zawsze było z nią ciężko. Więc z takim robakiem sobie poradzi.

W sumie… Nic nie mam do Rona — nawet szacunku.

Uniosła ręce do góry, oczami spoglądając na chmury, który zaczęły zmieniać kolor… Gdy zacisnęła je w pięści, na ziemię spadł pierwszy piorun, bardzo blisko chłopaka.

Taki urok magii, pomyślała, kolejnym ruchem dłoni przywołując do siebie ogromny strumień wody znad jeziora. Jeszcze jeden ruch — i ta ciecz zamieniła się z ciekłej na stałą, a następnie w miliardy małych, ostrych lodowych noży.

— No i co powiesz, Gryfku? — Ach, nie mogła się przed tym komentarzem powstrzymać. Widziała jak każdy się dziwił, że ona ma taką moc. Że umie więcej niż pokazuje. Cieszyła się, widząc strach na twarzach wrogów, których trochę miała. Była dumna, widząc pochwalające spojrzenia profesora Snape’a oraz Zabiniego. Nie wiedziała dlaczego, ale jakoś to obecność drugiego bardziej ją radowała. Po chwili rozłożyła ręce i wokół nich powstał okrąg ognia mieniącego się różnymi kolorami — od zielonego, czerwonego, różowego aż do białego i czarnego. Wiedziała, że nikt nawet nie spróbuje przejść… Nie odważą się nawet, wiedziała to.  

— A teraz czas skończyć tą grę… — wyszeptała i z ziemi wyciągnęła wodę, natychmiast zmieniając ją w lód, unieruchamiając Ronalda, a następnie zaczęła we własnych rękach tworzyć błyskawice. Nie bała się mimo, że pioruny otulały ją niczym ciepły zimowy płaszcz, który w każdej chwili może ją zabić. Wiedziała, że tylko tak pokaże wszystkim, że należy się ze nią liczyć.

— Już Ci współczuję, Blaise — powiedział Draco, a Zabini jedynie wpatrywał się w tą scenę z zafascynowaniem.

Nigdy się nie chwaliła, że tak potrafi. Dlaczego…? Przecież robiąc takie rzeczy, nie musiałaby zdawać nawet OWTM-ów z Zaklęć! Gdybym ja tak potrafił, cała szkoła by mi padła do stóp, a dziewczyny to nawet nie tylko do nich, pomyślał z dzikim uśmiechem. Wola walki tej dziewczyny była ogromna, pewność siebie aż z niej promieniowała. Chociaż on jedyny wiedział, że nie zawsze taka była…

Szedł sobie do Pokoju Wspólnego, znowu podziwiając Hogwart. Był tu od miesięcy, jednak zamek nadal go zachwycał i zaskakiwał. Nagle zobaczył na schodach ciemnowłosą dziewczynkę w jego wieku, która płakała, przytulając swojego misia. Coś instynktownie kazało mu do niej podejść.

— Cześć… Co ci się stało? — spytał, unosząc delikatnie jej głowę.

— Ja… One… Greengrass, Bultstore i Parkinson… One mnie wyzywały…. — chlipała, ocierając łzy. — Powiedziały, że… Że jestem brzydka… Że jestem głupia… I że do niczego się nie nadaję… — wyszeptała i na nowo się rozpłakała.

— Hej, nie płacz. Jesteś Ślizgonką, a my trzymamy się razem. Bo w nas jest siła. Nie wierz w to, co one mówią — są po prostu zazdrosne, bo tobie wyszło te zaklęcie, którego one nie potrafią, a nie jesteś żadną szlamą czy coś — powiedział, ocierając jej łzy chusteczką. — A teraz uśmiechnij się i chodź ze mną, dobrze? — spytał, a ona pokiwała głową, łapiąc go za rękę i  idąc za nim radosna…

— Hej, Blaise, wracaj do żywych, bo przegapisz najlepsze! — Tą chwilę refleksji przerwał mu młody Malfoy. Ze zdziwieniem patrzył, jak Weasley próbuje się wydostać z lodu, jednak na próżno, gdy Amanda już skierowała błyskawicę w to miejsce, które natychmiastowo go poraziło. Napięcie było na tyle mocne, że się prawie usmażył do nieprzytomności.

Obserwował w milczeniu jak ona podnosi swoją różdżkę i wyczarowuje z niej biały znak smoka owiniętego pędami róż.

— Już nigdy nie ośmielisz się nazwać mnie dziwką, Ronaldzie — powiedziała z zimnym uśmiechem na twarzy, a wszystko, co wyczarowała natychmiast ustało.

Nagle wydarzyło się tyle rzeczy… Okrzyk wiwatu Ślizgonów, krzyk Hermiony oraz jego rodzeństwa, przybiegnięcie Mariki, Acrimonii i Astorii… Gdy już wszyscy poszli, a one miały się również zbierać, usłyszały zdecydowanie to, co nie powinny.

— Ron… Obudź się, Ron… Nie możesz teraz tak… Nie możesz mnie zostawić… Nie możesz zostawić Harry’ego… Kochamy Cię… Ja Cię kocham... — szeptała Hermiona, podnosząc go za pomocą zaklęcia i lecząc podstawowymi formułkami, jakie tylko znała.


                                                                *

 

Siedziała w milczeniu, będąc przygnębioną ze szklanką Ognistej. Co ją do jasnej cholery popchnęło do czegoś takiego…? Jakby jeszcze raz obróciła się z tą cholerną błyskawicę, to by go zabiła. Jednak wtedy… Wtedy czuła, jak coś mrocznego wchodzi do jej serca i je zamraża… Jakby nie czuła nic. Jednak mimo wszystko żałowała tego. Przesadziłam — nie ukrywajmy tego. Muszę go przeprosić, bo do cholery, ja jeszcze mam sumienie — pomyślała, do końca wychylając szklaneczkę. Gdy Dafne chciała podejść i jej pogratulować, zmroziła ją wzrokiem, ‘’przypadkowo’’ bawiąc się ogniem. Miała nadzieję, że komunikat dla całej bandy idiotów będzie wyraźny. Niestety, jej nadzieja została zgaszona, gdy Szanowny Pan Diabelski Alkoholik miał wątpliwy zaszczyt się tu pojawić. Potraktowała go spojrzeniem Bazyliszka ludożercy na głodzie, jednak niestety, go to nie ruszyło ani trochę.

— Uśmiechnij się, ponuraku. To impreza na Twoją cześć. Powinnaś się cieszyć — powiedział, jednak natychmiast spoważniał, widząc jej minę. — Co się dzieje?

— Nic się nie dzieje, Zabini. Spadaj, bo nie mam nastroju, aby się z tobą użerać — wysyczała, nalewając sobie alkoholu. Już miała się napić, gdy czarnoskóry zabrał jej trunek.

—Ej, ej, ej… Grzeczne dziewczynki nie piją — powiedział chłopak, trzymając szklankę poza zasięgiem jej wzroku.

— Może jeszcze mi dowalisz, że grzeczne dziewczynki nie rzucają klątwami o północy? — Uniosła brew, jednak z zainteresowaniem. Może i był ostatnią szują na ziemi, ale jedyną szują, która nie dała się odgonić.

— Tego nie robią nawet niegrzeczne dziewczynki. Więc musisz być diaboliczna — mrugnął do niej figlarnie, upijając z jej szklanki trochę napoju.

— Zatrzymaj sobie… Nie chcę już — mruknęła z obrzydzeniem, zakładając ręce pod biustem.

— Dobra, nie będę chamem, więc czy pozwoliłabyś się odprowadzić do dormitorium? — spytał ze uroczym uśmiechem, jednak nie dla niej są te gierki. Jej nie nabierze.

— Przykro mi, ale zrezygnuję z tej jakże kuszącej propozycji. Avie der ci, Zabini — syknęła w jego stronę, a potem poszła do dormitorium. Gdy tylko zatrzasnęły się drzwi, upadła na podłogę, płacząc jak małe dziecko. Nigdy niczego tak bardziej nie żałowała, jak tego, co się przed chwilą stało. Nigdy
                                             

*

Patrzyła w gwiazdy na Wieży Astronomicznej, ciągle myśląc o nim… Nie mogła się z tym pogodzić… Te wszystkie wspomnienia. A on? On chce to teraz zniszczyć i to czemu?

Pewnie ma jakieś swoje powody, ale ja muszę je poznać teraz. Nie jutro, nie pojutrze, nie za miesiąc i nie za rok. Teraz. Znajdę go i się go spytam, pomyślała Marika, jednak po chwili poczuła czyjś dotyk na swojej ręce i  szarpnięcie w pępku.

Nagle, nie wiadomo skąd, znalazła się na pięknej polanie, a w tle leciała piosenka, pomieszana z marszem weselnym. Nie rozumiała, co się stało do momentu, aż się odwróciła. Gdy tylko zobaczyła go, wyciągającego w jej stronę dłoń, wszystko minęło. Nic się nie liczyło — zupełnie, jakby jego dotyk usuwał wszystko co złe.

—Ty… Postąpiłem jak niedorozwinięty Gryfon. Przepraszam… — wyszeptał, mocno ją obejmując.

— Tak, postąpiłeś jak niedorozwinięty Gryfon. Ale załóżmy, że tego więcej nie zrobisz, a ja udam, że nie zamieniasz się w niedorozwiniętego Gryfona. — Uśmiechnęła się do niego lekko, przytulając się do niego. Znowu jest spokój, znowu jest harmonia. We dwoje razem mogli pokonać wszystko. Tańczyli w swoich objęciach aż do pierwszego blasku słońca, a potem każde z nich wróciło do siebie, ciesząc się, że wszystko w końcu i definitywnie jest dobrze i nic tego nie zakłóci.
                                                           

*

 

— Więc mówisz, że macie w szkolę dziewczynę, która włada żywiołami. Moja kochana Soniu… Sprowadź mi ją tu, dobrze? Zrobimy wszystko, aby była idealna dla Czarnego Pana  — szeptała Bella do ucha blondynki, całując delikatnie jego płatek. Jednak nawet ten mały gest nie zniwelował wątpliwości dziewczyny.

— Nie jestem pewna co do słuszności tego wszystkiego. Jaki masz w tym cel? — spytała blondynka, uważnie przyglądając się brunetce w czarnej szacie, wyglądającej, jakby dopiero uciekła z Azkabanu.

— Jak to jaki? Ta dziewczyna... Ona jest potężna. Będzie idealna dla Czarnego Pana... I pomoże wykończyć Pottera! — wypowiedziała te słowa z szalonym błyskiem w oku. — A więc, pomożesz mi...?

— Tak, moja pani... — wyszeptała dziewczyna, nakładając kaptur na głowę oddalając się do Hogwartu.

niedziela, 16 listopada 2014

Rozdział IV — ‘’ Wszystko się pali a za tą bramą szaleje wojna. Więc trzymaj się tej kołysanki, nawet gdy już muzyka zniknie…’’

A więc teraz to jest już czwarty rozdział. Dedykuję go Marice Snape w ramach urodzin. Kocham Cię moja dzika dziewczyno, robiąca flak zmarszczek. Wszystkiego najlepszego! Spamujcie jej na blogu z życzeniami! No i przy okazji komentujcie i obserwujcie - to dla mnie ważne. Dziękuję Acrimonii za zbetowanie! ♥





Siadając na łóżku, spojrzał na zegar — 4:30.
Jest dosyć wcześnie, pomyślał, cicho wstając, aby nie pobudzić reszty. Bo po co mu oni? Pić mu się jeszcze nie chce. Ubrał na siebie zwykły sweter oraz pierwsze spodnie, jakie dorwał.
Matka zawsze mi powtarzała, że nie ważne, co na siebie założę, a i tak będę wyglądał świetnie, przypomniał sobie. Miał wrażenie, że obudził się nie bez powodu. Ledwo wyszedł z pokoju, a już usłyszał muzykę. Jednak to nie była ta, którą słuchano na imprezach. Delikatny, niczym słowika śpiew i cicha melodia grana na pianinie. Głos poznał od razu — była to  jego kuzynka, Malve Knot. Zaciekawiło go, kto gra, więc poszedł za dźwiękiem, wciąż słuchając tej piosenki:

I remember tears streaming down your face
When I said, "I'll never let you go"
When all those shadows almost killed your light
I remember you said, "Don't leave me here alone"
But all that's dead and gone and past tonight

Just close your eyes
The sun is going down
You'll be alright
No one can hurt you now
Come morning light
You and I'll be safe and sound

Don't you dare look out your window, darling,
Everything's on fire
The war outside our door keeps raging on
Hold on to this lullaby
Even when music's gone
Gone

Just close your eyes
The sun is going down
You'll be alright
No one can hurt you now
Come morning light
You and I'll be safe and sound

Oooh, Oooh, Oooh, Oooh
Oooh, Oooh, Oooh, Oooh

Just close your eyes
You'll be alright
Come morning light,
You and I'll be safe and sound...

Oooh, ooh, oooh, oooh, oooh, oooh...

Może pianino samo gra albo ona na nim?, pomyślał, jednak gdy zabrzmiał refren, usłyszał drugi głos, chociaż z ledwością można było go wychwycić. Stanął przy drzwiach cicho, obserwując Malve oraz drugą. To była ich piosenka z dzieciństwa, jednak zawsze była grana na flecie, a nie na pianinie, chociaż sam uważał, że na pianinie brzmiała lepiej.  Jego kuzynka idealnie śpiewała — zawsze sprawiało jej to niekłamaną radość. Patrzył w stronę pianistki, a gdy ta uniosła wzrok, nie mogła chyba uwierzyć, że to on. W sumie, Zabini też nie wierzył, że to ona. Z satysfakcją usłyszał, jak w jej grę wkradł się fałsz.
Chyba ją zdekoncentrowałem, pomyślał z fałszywą skruchą.  Ile razy jeszcze ta niesamowita dziewczyna go zadziwi? Najwyraźniej to nie koniec niespodzianek z jej strony. Postanowił wyjść z ukrycia, z szerokim uśmiechem podchodząc do kuzynki, gdy tylko skończyły.
— Dobrze ci to wyszło, Mel — powiedział do niej, jednak uwagę skupił na Amandzie, która zarumieniła się delikatnie. Mimowolnie miał ochotę się uśmiechnąć do niej bez żadnej maski ani niczego, pogłaskać jej policzek tak, aby się zawstydziła jeszcze bardziej.
— No i zepsułeś sobie urodzinową niespodziankę, Blaise. Nie no, z nas dwojga zawsze miałeś takie idealne wejście — powiedziała piękna blondynka ze śmiechem.
— A moim zdaniem jest wręcz przeciwnie. — Podszedł do Amandy i ją uściskał, za co dostał jej delikatną piąstką w ramię. To było urocze i nawet nie bolało, chociaż widział, ile wkłada w ten cios siły.
— Nie masz kogo obejmować, Zabini? Chłopców ci już brakuje? — spytała z drwiącym uśmiechem, a on się zawiódł. Jeszcze przed chwilą miała na swoich ustach najpiękniejszy uśmiech na świecie, jednak w tym momencie przepadło to na amen. To nie jest fair… Ale w sumie, życie zawsze jest niesprawiedliwe.
— Po co mi chłopcy skoro mam taką słodką pianistkę? — Uśmiechnął się do niej ze swoim firmowym uśmieszkiem numer dwa, a ona zbladła. Wiedział, że zrozumiała o co mu tak naprawdę chodzi.
— Nie zrobisz tego — wysyczała przez zęby.
— Jeżeli zechcę to zrobię. Więc bądź grzeczna, Amdziu — powiedział, widząc jak wzrokiem morduje go na tysiąc sposobów. Ta dziewczyna zdecydowanie przekraczała dozwolone normy wewnętrznej słodyczy.
Jezu, chłopie, o czym ty myślisz?! Masz ją wyrwać, a nie się zakochiwać — upomniał mnie mój rozsądek. Miał rację — to był zakład a poza tym… Ona jest za dziwna, aby z kimś być.
Jego myśli przerwała Malve.
— Dobra, jest późno i idę chociaż się na chwilę zdrzemnąć. — Przeciągnęła się z szerokim uśmieszkiem. Znał ten uśmiech — zwykle mówił To twoja szansa! Teraz możesz działać!
Roześmiał się cicho, patrząc na Amandę. Dopiero teraz zwrócił uwagę, że jest w piżamie. Biała, sięgająca do kolan koszulka nocna z koronki. Oczywiście te ważniejsze części były zasłonięte szarym szlafrokiem. Włosy były potargane i nawet nie miała makijażu. Czyżby w nocy nie kładła się w nim spać? Pansy i inne tak robią, co go bardzo dziwiło. I co najlepsze — jej biust był prawdziwy. Bo reszta Ślizgonek zazwyczaj wypychała lub wypełniała pustki watą.
— Zabini, ja wiem, że jestem co najmniej boginią w tym momencie, ale nie musisz z aż takim zafascynowaniem perfidnie patrzyć w mój biust. — Uniosła brew, a on już wiedział, że stąpa po kruchym lodzie.
— Jestem tylko facetem i Ślizgonem, słońce. Czego oczekiwałaś? Romantyzmu i róż? To nie w moim stylu. Ale doceń, że jestem szczery. — Mrugnął do niej z zawadiackim uśmiechem. Widząc jej złość, podszedł do niej i ją objął.
—Czy ty zgryfoniałeś do reszty? Puść mnie natychmiast! — wykrzyknęła, a on jedynie wzmocnił uścisk.
—Nie mogę cię puścić, bo jeszcze zniszczysz Hogwart — wyszeptał jej do ucha i prowokacyjnie musnął swoimi ustami jego płatek. O ile wcześniej była czerwona, to teraz ten kolor, który wykwitł na jej twarzy nie miał innej nazwy, a był zwielokrotniony. Gdyby była ruda, wpasowałaby się w kolor swoich włosów.
— Uroczyście przysięgam, że nie wysadzę szkoły. Jedynie kopniakiem wyślę cię na księżyc — wysyczała z zaciśniętymi zębami. Nie ma co, była zbyt urocza.
— Ale ty się groźna zrobiłaś… Ciekawe, nie sądzisz?
— Przykre, nie sądzisz? — odwarknęła.
— Jesteś urocza jak się złościsz — odpowiedział i zaczął ją głaskać po plecach. Gdy tylko spuściła głowę, uniósł jej podbródek i spojrzał jej w oczy. — Hej… Przecież cię nie skrzywdzę. — Jej mina była pełna wątpliwości.
— Nie skrzywdzę cię — powtórzył, wciąż się w nią wpatrując. — Umów się ze mną do Hogsmeade w sobotę, proszę... — poprosił, a ona pokręciła głową. Nie miała serca mu odmówić, ale jednak nie mogła.
Chyba zastosuję chwyt nazywanym ‘’w dalekiej przyszłości”, pomyślała i już po chwili mu odpowiedziała.
—Nie mogę. Ale obiecuję, że jak będzie następne wyjście to się z tobą umówię, dobrze? — spytała, a on jedynie pokiwał głową. Po chwili mimowolnie ziewnęła, a on ją w końcu puścił.
— Okej. W takim razie odprowadzę cię do dormitorium. No bo kto wie, co będzie czyhać na ciebie po drodze? — Montrose jedynie przewróciła oczami i ruszyła przed siebie w stronę swojego dormitorium. Oboje szli w ciszy, a każde z nich było zagłębione we własnych myślach. Gdy w końcu dotarli na miejsce, Blaise w końcu powiedział.
— Nikomu nie powiem… Tak czasami żartuję, ale paplą nie jestem — powiedział, drapiąc się po głowie. Po tych słowach znów zapadła między nimi niezręczna cisza, którą dziewczyna przerwała po chwili.
— No to… Dobranoc Blaise — wyszeptała, znikając za drzwiami. Szybko rzuciła się na łóżko z uśmiechem.
No, to ta noc była ciekawa, pomyślała, zasypiając. Nie wiedziała jednak, że i dzień będzie bardzo interesujący.
                                                                            *
— Amanda, co dzisiaj robisz? — spytała Marika, patrząc na ich stół.
— Myślałam nad jakimś treningiem czy coś. Potem prysznic i do Hogsmeade — powiedziała Montrose, siadając obok Astorii, Pansy i Malve. Do tej ostatniej Toria przymilała się jak diabli.
Tak, tak… Wcale nie chcesz się z nią zadawać tylko po to, aby dojść do Zabiniego. Jaka ona jest żałosna, pomyślała z pogardą, wyłapując pełne wyrzutu spojrzenie Astorii. Ona chyba nie myśli, że ją przeprosi? Sama jest sobie winna tej sytuacji, więc nie będzie się specjalnie dla niej poniżać. Nalała sobie soku dyniowego i zjadła kilka kanapek z pomidorem, po czym wstała i ruszyła do wyjścia. Gdy już była przy drzwiach, zaczepił ją Ron.
— Cześć, co u ciebie? — spytał, a ona wymusiła uśmiech. Kiedyś się przyjaźnili, ale teraz… Wszystko się zmienia. Po za tym jego dziewczyna była okropna. Już ta szlama Granger jest dla niego lepsza… Odgarnęła warkocz do tyłu, rozglądając się.
— Wiesz, u mnie się nic takiego nie dzieje — skłamała, uśmiechając się. Ślizgońskie cechy już się w niej aktywują. — A u ciebie? Jak związek z Brown? — spytała, uśmiechając się szatańsko. Rudzielec, słysząc te jedne nazwisko zrobił się tak blady, że mógłby się zakamuflować w brodzie Dumbledora, gdyby był niższy. Ale nie zawsze natura jest nam pomocna.
— Nie mów mi o niej, proszę… — powiedział i już po chwili było słychać nawoływania Panny—Jaka—To—Głupia—I—Denerwująca—Jestem.
— Okej… Nie ma sprawy, pod warunkiem, że powiesz mi trochę co tam ciekawego u Złotej Grupy Wsparcia. Sorki, znaczy się Złotego Trio. — Mrugnęła, chichocząc cicho.
— Zgoda. — powiedział, uśmiechając się szeroko do swojej koleżanki.
                                                                                     *
— Zobacz! Weasley kradnie Ci laskę! — wykrzyknął Dracze takim tonem, jakby dopiero co odkrył Kamień Filozoficzny.
— O czym ty gadasz, Malfoy? — spytał czarnoskóry, a gdy młody Malfoy mu pokazał tę uroczą scenę to prawie by opluł Notta ze zdziwienia. Za to jego oczy były tak wielkie i ogromne, jak dwa złote galeony. — Nie no nie wierzę. Czemu ona z nim gada?
— Ja też nie wiem, ale idź ratować księżniczkę przed smokiem. — Zaśmiał się z własnego dowcipu i jak na komendę cały stół śmiał się z nim. Ach, ta władza Księcia Slytherinu. Zabini za to wstał i podszedł do nich.
— Cześć Amandi — powiedział spokojnie, jednak jego uśmiech był figlarny, co wkurzyło Ronalda.
— Czego chcesz? — spytała, opierając dłonie na biodrach.
— Jak to czego? Chcę się przytulić! — wykrzyknął radośnie, udając Puchona i obejmując ją mocno, ku zniesmaczeniu Łasicy.
— Jesteś z nim? — spytał czerwony ze złości Ron. Już miała odpowiedzieć, gdy Zabini jej przerwał.
— Jasne, a co myślałeś, że co? Że taka laska poleci na kogoś takiego jak ty? — syknął złośliwie, a Gryfon zacisnął pięści.
— Ron, nie słuchaj go. To idiota… — mówiła, starając się wyplątać z rąk Zabiniego.
— Czyli to prawda, że stałaś się zdzirą Zabiniego — powiedział, a ją zamurowało, tak samo z Blaise’em.
Na co czekasz? Na zawołanie? Ten idiota Cię obraził! Pokaż mu swoją siłę!, mówiła Morgana w jej głowie, a ona wyjątkowo bez zastrzeżeń ją posłuchała.
Blaise w szoku ją puścił, a ona natychmiast wyciągnęła różdżkę i przystawiła mu do szyi, nie chcąc pokazać jak bardzo ją to zraniło. Nie mogła przecież tego teraz zrobić. Uczucia są słabością, jak mawiała Morgana.
— Powtórz to, jeżeli masz odwagę. — W jej głosie było słychać taki lód, że można było go spokojnie zebrać i zawieść na Grenlandię. Była jednocześnie zrozpaczona i wściekła, chociaż te pierwsze uczucie było gdzieś głęboko schowane.
— Nic nie muszę mówić ślizgońskiej dziwce! Myślałem, że jesteś inna, lepsza od nich — wykrzyczał i zamachnął się, aby ją uderzyć, jednak ona szybko zareagowała i pod wpływem impulsu rzuciła zaklęcie odpychające. Niestety, to zaklęcie nie podziałało na brązowookiego, którzy rzucił się na Rudego.
—Nie masz prawa jej tak obrażać. Żadna kobieta w Slytherinie nigdy była, nie jest i nie będzie dziwką. Czy to jasne Weasley?  — spytał retorycznie, a potem z całej siły go kopnął w brzuch. Już miał go doprawić jakąś klątwą, gdy zjawiła się Ekipa Ratowania Idioty w postaci samego Harry’ego Pottera, Hermiony Granger oraz tłumek gapiów z całego Hogwartu.  Za to bliźniacy i Ginny zaczęli się z niego śmiać i szydzić, co było bardzo niegryfońskie. A Ślizgoni no cóż… Wyjątkowo dzisiaj wszyscy siedzieli cicho, poza Draconem, który się zwijał ze śmiechu. Gryfoni pomagali mu wstać, gdy zjawił się Pogromca Gryfków w postaci Severusa Snape’a.
— Co tu się, do cholery, wyprawia?! Wszyscy poza Weasleyami, Potterem, Granger, Zabinim, Montrose, Snape i Malfoyem won do swoich zajęć! — wrzasnął Nietoperz, a wszyscy jak jeden mąż ucichli i zajęli się swoimi sprawami.
— No to które z was zacznie mówić? Wiem, Ty Zabini — powiedział odruchowo Snape, a Weasley zbladł. Ilekroć coś się działo z Gryfonami jako bohaterami, to szybko tracili szanse na Puchar Domów.
  No to zacznę od tego, że podszedłem do Amandy i Weasleya. Chwilę porozmawialiśmy, a potem rudzielec uraczył niewybrednym epitetem Montrose. Ta się wkurzyła i podeszła do niego, przystawiając mu różdżkę do gardła. Po tym znowu uraczył nas takim epitetem, jednocześnie obrażając każdą Ślizgonkę w Hogwarcie. Gdy nasz gryfoni geniusz wygłosił to, próbował uderzyć Amandę a ona odepchnęła go zaklęciem, jednak uznałem, że nie ma prawa w ten sposób obrażać jakiejkolwiek kobiety i jeszcze na nią rękę podnosić, więc kopnąłem go parę razy i chciałem go jeszcze doprawić zaklęciem. W tej sytuacji nawet nie zamierzam kłamać, bo gdybym miał wybierać, rzuciłbym w niego klątwą od razu, a nie zajmował się mugolskimi metodami wymierzania kary  — powiedział, obejmując ochronnie blondynkę, na co ta szybko się odsunęła, z trudem panując nad tym, aby nie okazać emocji.
— W takim razie, Gryffindor traci 10 punktów za niewybredne słownictwo oraz kolejne 50 za próbę użycia przemocy fizycznej i pan Weasley zgłosi się do mnie jutro na szlaban, który będzie trwać miesiąc. Następnym razem za takie cyrki wylądujesz u dyrektora, Weasley — powiedział mrocznie Snape, szybko odchodząc, a Ginny spojrzała niemal morderczo na brata. Dopiero co wyprzedzili Krukonów, a teraz znowu są ostatni przez jego wybryki! Już zamierzała go ochrzanić, gdy wyprzedziła ją Hermiona.
— Ron! Jak mogłeś zrobić coś takiego?! To jest niedopuszczalne! — oburzyła się i już po chwili  zaczęła się mini wojna Gryfoni kontra Ślizgoni, a Amanda korzystając z tego niewielkiego zamieszania, odezwała się.
— Skoro jesteś taki mądry, Ronaldzie, to zapraszam cię na pojedynek w Zakazanym Lesie o północy. Oznaczę drzewa wstążkami, abyś wiedział gdzie masz iść, bo sam nie dasz rady. Do zobaczenia — powiedziała Montrose i poszła do swojego dormitorium. Dopiero tam pokazała, jak bardzo ją to zraniło.
                                                                                   *
— No widzisz, co się dzieje, jak robisz wejście smoka? Coś mi się wydaje, że punktujesz u niej! — powiedział z radością, chociaż czarnowłosemu nie było do śmiechu. Z jakiegoś powodu się przejął tą sytuacją. I te jej oczy… Postawą i czymkolwiek innym mogła okłamywać ludzi, ale jej oczy były niczym otwarta księga. Wiedział, że dotknęło ją to, raniąc do żywego.
— To nie jest zabawne, Draco — mruknął cicho, bawiąc się swoją różdżką.
— Jak to nie? — spytał blondyn, a szatyn przewrócił oczami.
Merlinie, całe życie z sklątkami tylnowybuchowymi!, pomyślał i po chwili zaczepiła ich Acrimonia.
— Cześć chłopaki! Co tu się dzieje i czemu Weasley wygląda jak wielka, obrzydliwa i obita kupa zmasakrowanego nieszczęścia? — spytała się z szerokim uśmiechem na ustach.
— Moja kochana macocho, Weasley zawsze jest i będzie wielką kupą obrzydliwego nieszczęścia. — powiedział Draco, a ona zignorowała jego wypowiedź.
— To długa historia, Acri — orzekł Zabini.
— Czyli najpóźniej do obiadu się wszystkiego dowiem — powiedziała z uśmiechem. — A teraz wybaczcie panowie, ale biegnę do Amandy, bo umówiłyśmy się. Na razie!  — wykrzyknęła, biegnąc w stronę lochów.
                                                                       *
— Na Merlina! To się nazywa rodzina! — powiedziała panienka Hunt, patrząc na Amandę. Była w szoku po tym, jak poznała szczegóły zajścia w Wielkiej Sali. Jednak starała się nie mówić wszystkiego co myśli, bo nie chciała, aby jej przyjaciółka rozdrapywała rany i się smuciła z tego powodu.
— No przysięgam ci, że właśnie tak go ochrzaniała jego własna siostra i bracia! A Grangerówna to ostro go zjechała — wyszeptała Amanda, szykując sobie ubrania do Hogsmeade.
— A co tam z Zabinim? Podobno krążą plotki, że jesteście razem czy coś.
— To bujda. Ja i on? Nigdy w życiu! — wykrzyknęła Montrose, a Acrimonia spojrzała na nią z miną wszechwiedzącej.
Stawiam głowę, że oni będą razem!, myślała, pomagając koleżance w doborze stroju na wyjście.
                                                                     *       
Widząc, że w towarzystwie Acrimonii i Lucjusza jest jak piąte koło u wozu pod byle pretekstem się zmyła i teraz siedziała w pubie pod Trzema Miotłami, gdy podeszła do niej Madame Rosmerta.
— Co podać panience? — dopytywała się, wyrywając dziewczynę ze stanu zamyślenia.
— Poproszę piwo kremowe… — oświadczyła dziewczyna, jednak po chwili dobiegł ją głos.
— Dwa razy i jedną wodę goździkową — powiedział Zabini, stojąc obok niej w towarzystwie dwóch Krukonek.
Co za Casanova — dwie Krukonki w jedną noc?, pomyślała, wpatrując się w stolik.
— To ty jesteś Amanda? Miło mi poznać, jestem Cassie Black — oznajmiła uprzejmie dziewczyna o szafirowych oczach i z radosnym uśmiechem.
—Mnie również miło cię poznać, Cass. — Uśmiechnęła się lekko, czując, że ten uśmiech jest wymuszony, ale nie miała nastroju dzisiaj na cokolwiek.
— A ja jestem Marlena, kuzynka Cassie — odezwała się w końcu druga dziewczyna.
— No na co czekacie? Na zaproszenie? Siadajcie, dopóki Amanda jeszcze nas nie wygoniła. — Roześmiał się Zabini, a gdy właścicielka przyniosła im ich zamówienia, wszyscy się śmiali razem i rozmawiali. Okazało się, że znali się po prostu z balu okolicznościowego w Ministerstwie Magii, na który zostały zaproszone specjalne rodziny.
Całe wyjście upłynęło jej do tej pory w miłej atmosferze, do czasu pytania Potterównej.
— To prawda, że będziesz pojedynkować się z Ronem w Zakazanym Lesie? — zapytała cicho, a rozmowa między Diabłem, a Cassie ustała bardzo szybko.
— Oczywiście, że tak. Nie zamierzam się wycofać z czegoś, co sama zaproponowałam — oświadczyła, spuszczając głowę w dół.                                                                       
*
— Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? — zapytała Marika, będąc pewna, że ten pomysł nie jest dobry.
— Jestem tego pewna, Marrie. Nie ma już odwrotu. Skoro jest taki pewny siebie, to czas utrzeć temu Gryfkowi nosa. Tyle, że jak to zrobię, to nie będzie miał wcale tego nosa. Zupełnie jak Sama—Wiesz—Kto — powiedziała z rozbawieniem i wyszła z pokoju.
                                                                                       *
— Widzisz już, Salazarze? Amanda będzie światową potęgą! Będziemy we dwie rządzić światem i każdego, kto jest nam przeciwny zniszczymy na amen! — wykrzyczała z dzikim uśmiechem a jej oczy błyszczały szalonym blaskiem.
— Babciu, jesteś pewna, że chcesz tego? Uważam, że jeszcze nie powinnaś się wychylać z tymi planami. Jeżeli chcesz zdobyć świat i się zemścić na Merlinie, rób to powoli i zachowaj jeszcze odrobinę cierpliwości, dobrze? — spytał cicho, analizując wszystko. Jednak wniosek był jeden – Tom zaraz się musi o tym dowiedzieć!
— Tak, jestem pewna! Już tyle wieków czekam na zemstę a teraz… Teraz się ona spełni! — Roześmiała się opętańczo, a jej magia znów wnikała w bramy Hogwartu, robiąc dziwne rzeczy w tym zamku.
Layout by Alessa